niedziela, 22 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 34

Riddle bystro przyglądał się 
zwierzęciu. 
- To jest feniks... - powiedział.
- Faweks - szepnęło rodzeństwo, a Laura poczuła jak złote pazury ptaka zaciskają się delikatnie na jej ramieniu.
- A to... - rzekł Riddle, patrząc teraz na szmatę, którą Faweks upuścił - to jest stara szkolna Tiara Przydziału.
Tak było. Połatana, postrzępiona i wyświechtana, leżała u stóp rodzeństwa. Riddle wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak głośno, że cała komnata dźwięczała tym śmiechem, jakby śmiało się z dziesięciu Riddle'ów naraz.
- A więc to Dumbledore przysyła swoim obrońcom! Śpiewającego ptaka i stary kapelusz! Czujecie się teraz bezpieczniej?
Nie odpowiedzieli. Nie mieli pojęcia, jaki może być pożytek z Faweksa czy Tiary Przydziału, ale nie byli już sami i z rosnącą otuchą w sercu czekali, aż Riddle przestanie się śmiać.
- Do rzeczy - powiedział Riddle, wciąż uśmiechnięty. - Spotkaliśmy się dwukrotnie: w waszej przeszłości, w mojej przyszłości. I dwukrotnie nie udało mi się was zabić. W jaki sposób przeżyliście? Powiedzcie mi wszystko. Im dłużej rozmawiamy - dodał łagodnie - tym dłużej żyjecie.
Rodzeństwo myślało gorączkowo, obliczając szanse. Riddle miał różdżki. Oni, Harry i Laura, mieli Faweksa i Tiarę Przydziału. W walce nie wiele mogli im pomóc. Ich sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Im dłużej jednak Riddle mówił, tym więcej życia uchodziło z Ginny... a... sam Riddle... tak, kontury postaci robiły się coraz wyraźniejsze, coraz bardziej realne. Jeśli ma dojść do walki, lepiej żeby doszło do niej jak najprędzej.
- Nikt nie wie, dlaczego utraciłeś swoją moc, kiedy nas zaatakowałeś - powiedział Harry. - Ja sam też tego nie wiem. Wiem jednak, dlaczego nie mogłeś nas zabić. A nie mogłeś nas zabić, bo nasza matka oddała za nas życie. Nasza zwykła, urodzona w mugolskiej rodzinie matka - dodał dygocąc ze wściekłości. - To ona powstrzymała cię od odebrania nam życia. A my widzieliśmy prawdziwego ciebie, zobaczyliśmy cię w ubiegłym roku. Jesteś wrakiem. Jesteś prawie trupem. Ukrywasz się w cudzej skórze. Jesteś szpetyny, plugawy!
Twarz Riddle'a wykrzywił ohydny grymas, lecz po chwili zmusił się do strasznego uśmiechu.
- A więc to tak. Wasza matka umarła, aby was ocalić. Tak, to jest potężne przeciwzaklęcie. Teraz rozumiem... W was nie ma nic szczególnego. Długo się nad tym  zastanawiałem. Bo... widzicie, między nami jest dziwne podobieństwo. Nawet wy musieliście to zauważyć. Jesteśmy półkrwi czarodziejami, sierotami wychowanymi przez mugoli. Znamy mowę wężów, chyba jako jedyni w dziejach Hogwartu od czasów samego wielkiego Slitherina. Nawet wyglądamy trochę podobnie... I oto okazuje się, że uratował was tylko szczęśliwy przypadek. To wszystko co chciałem powiedzieć.
Laura i Harry stali cali napięci, czekając, aż Riddle uniesie różdżkę. Ale Riddle znowu uśmiechnął się szeroko.
- A teraz, udziele wam małej lekcji. Niech zmierzy się moc Lorda Voldemorta, Dziedzica Salazara Slitherina, z mocą Laury i Harry'ego Potter, wyposażonych w najlepszy oręż, na jaki było stać starego Dumbledore'a.
Rzucił rozbawione spojrzenie na Faweksa i Tiarę przydziału, po czym odszedł. Rodzeństwo, czując strach paraliżujący im nogi, patrzyli, jak Riddle zatrzymuje się między wysokimi kolumnami i spogląda w kamienną twarz Slitherina, piętrzącą się nad nimi w półmroku. Otworzył szeroko usta i zasyczał - lecz dzieci zrozumiały, co on mówi.
- Przemów do mnie, Slitherinie, największy z Czwórki Hogwartu.
Rodzeństwo obróciło się, żeby spojrzeć na posąg; Faweks zakołysał się na ramieniu dziewczynki. Kamienna twarz drgnęła. Usta otwierały się coraz szerzej i szerzej, tworząc olbrzymią dziurę. Coś się kłębiło wewnątrz tych ust. Coś wyślizgiwało się z czarnej czeluści. Laura i Harry cofali się powoli, aż uderzyli plecami w ścianę Komnaty, a kiedy zacisnęli powieki, poczuli, że skrzydła Faweksa muskały ich policzki, jakby ptak zamierzał odlecieć. Mieli ochotę zawołać: " Nie zostawiaj nas!" ... ale cóż za szansę ma Faweks w walce z królem wężów? Coś wielkiego spadło na kamienną posadzkę: rodzeństwo poczuło jak zadrżała. Wiedzieli, co się dzieje, wyczuwali to, prawie widzieli olbrzymiego gada wysuwającego się z ust Slitherina. A potem usłyszeli syk Riddle'a:
- Zabij ich.
Bazyliszek zbliżał się powoli. Rodzeństwo słyszało złowrogi szelest łusek na zakurzonej posadzce. Zaczęli uciekać na oślep, nie otwierając oczu, wyciągając przed siebie ręce jak ślepiec, macając nimi bezradnie. Riddle śmiał się przeraźliwie... Harry potknął się. Upadł na kamienną posadzkę i poczuł smak krwi. Laura przerażona podbiegła do brata. Wąż był już blisko, słyszeli go, czuli. Gdzieś w górze, nieco na prawo od nich, rozległo się nagle donośne plaśnięcie i coś ciężkiego ugodziło rodzeństwo z taką siłą, że rzuciło ich na ścianę. Czekając na kły, które zatopią się w ich ciałach, usłyszeli rozwścieczony syk i głuchy łoskot cielska walącego się raz po raz w kamienne filary. Dziewczynka rozchyliła powieki i szturchnęła brata, aby zrobił to samo. Olbrzymi, jadowicie zielony wąż, gruby jak pień dębu, sprężył pionowo górną część swojego cielska, tak, że jego wielki łeb kołysał się między kolumnami. Dostrzegli wreszcie, co odciągnęło uwagę węża od nich. Nad potwornym łbem krążył Faweks, a bazyliszek atakował go wściekle, usiłując dosięgnąć kłami długimi i ostrymi jak szable. Faweks zanurkował. Jego długi złoty dziób nagle zniknął, a po chwili na podłogę lunął strumień czarnej krwi. Ogon gada przeleciał ze świstem tuż obok rodzeństwa, uderzając w posadzkę. Zanim zdążyli zamknąć oczy, potwór zwrócił ku nim łeb. Laura i Harry ujrzeli, że wypukłe żółte oczy bazyliszka są przekłute przez feniksa; krew tryskała z niego na posadzkę, a wąż pluł jadem w bezsilnej wściekłości.
- Nie! - zasyczał Riddle. - Zostaw ptaka! Zostaw ptaka! Za tobą jest rodzeństwo! Możesz ich wyczuć węchem! Zabij ich!
Oślepiony wąż zakołysał się, wciąż śmiertelnie groźny. Faweks krążył nad jego łbem, wyśpiewując swoją dziwną pieśń i raz za razem zadając mu potężne ciosy złotym dziobem. Ogon węża ponownie omiótł posadzkę. Zrobili unik. Coś miękkiego uderzyło chłopca w twarz. Bazyliszek przypadkowo zagarnął ogonem Tiarę Przydziału i wcisnął ją w ramiona Harry'ego. Harry złapał ją. To wszystko co im pozostało, ich ostatnia szansa. Włożył ją na głowie i rozpłaszczył się na podłodze, kiedy bazyliszek ponownie machnął ogonem. Pomóż nam... pomóż nam... błagał w myślach Harry, zaciskając powieki wewnątrz tiary. Pomóż nam!
Nie usłyszał odpowiedzi, ale nagle tiara skurczyła się gwałtownie, jakby jakaś niewidzialna ręka ścisnęła ją z całej siły. Coś bardzo twardego i ciężkiego ugodziło go w głowę, prawie zwalając z nóg. Widząc gwiazdy przed oczami, złapał koniec tiary, żeby ją ściągnąć z głowy, i wyczuł pod nią coś długiego i twardego. Spod tiary wyłonił się błyszczący srebrny miecz, z rękojeścią wysadzoną rubinami wielkości kurzych jajek.
- Zabij ich! Zostaw ptaka! Są za tobą! Węsz... wyczuj ich węchem!
Laura stanęła obok brata, przytulając się lekko do jego ramienia. 
- To jest miecz Godrika Gryffindora.... - szepnęła bratu.
Harry stał już na rozkraczonych nogach, gotów do walki. Łeb bazyliszka opadał powoli, a potworne cilelsko zwijało się w sploty. Widzieli olbrzymie, krwawiące oczodoły, widzieli rozwarty szeroko pysk, dość szeroki, by połknąć ich w całości, widzieli rzędy kłów długich jak miecz, cienkich, połyskujących, jadowitych... Łeb wystrzelił ku nim na oślep. Cofnęli się i uderzyli plecami o ścianę. Laura przytuliła się jeszcze bardziej. Bazyliszek zaatakował po praz drugi, a rozwidlony język chlasnął Harry'ego w bok. Zacisnął mocno obie dłonie na rękojeści miecza i wzniósł go nad głowę. Łeb bazyliszka opadł ponownie i tym razem wycelował dobrze, lecz gdy paszcza rozwarła się tuż nad Harrym, ten wbił miecz po rękojeść w czarne podniebienie gada. Ciepła posoka zalała mu ramiona. Poczuł ostry ból tuż nad łokciem. Jeden długi, jadowity kieł ugodził go w ramię i zagłębił się w nie coraz bardziej, aż w końcu pękł, gdy bazyliszek szarpnął łbem i padł w drgawkach na kamienną posadzkę. Harry osunął się po ścianie. Chwycił kieł, który sączył w niego jad, i wyrwał go z ramienia. Laura uklękła przy nim i chwyciła go za rękę. W jej oczach były łzy. Harry wiedział, że jest już za późno. Po jego ciele rozchodził się powoli ostry, piekący ból. Upuścił kieł i patrzył, jak krew nasącza jego szaty, lecz widział wszystko jakby przez mgłę. Komnata rozpływała się w wirze mętnych barw. Jednak teraz nie obchodziło go za bardzo jego zdrowie. Myślał tylko o tym, żeby Laura, jego jedyna siostra była bezpieczna.
- Faweks - powiedział ochrypłym szeptem. - Byłeś wspaniały. Faweks...
Poczuł, że ptak przyciska cudowną głowę do miejsca, w które ugodził go wąż. Zobaczył delikatny uśmiech na twarzy Laury. Usłyszał odgłos szybkich kroków i zobaczył za siostrą jakiś cień. 
- Jesteś już martwy, Harry Potterze - rozległ się nad nimi głos Riddle'a. - Martwy. Wie o tym nawet ptak Dimbledore'a. Wiesz, co on robi, Potter? Płacze.
Harry zamrugał powiekami. Głowa feniksa pojawiała się i znikała z pola widzenia. Po jedwabistych piórach toczyły się perłowe łzy. 
- Będę tu siedział i patrzył na twoją śmierć, Harry, a potem zabiję twoją siostrzyczkę.
Harry'ego ogarnęła senność. Wszystko wokół zdawało się wirować.
- I tak kończy słynne rodzeństwo Potter - usłyszeli odległy głos Riddle'a. - Samotnie w Komnacie Tajemnic, zapomnieni przez przyjaciół, zwyciężeni w końcu przez Czarnego Pana, którego tak nierozważnie wyzwali na pojedynek. Wkrótce wrócicie do swojej szlamowatej matki... Kupiła wam dwanaście lat pożyczonego życia... ale Lord Voldemort w końcu was dopadł. Przecież wiedzieliście, że tak się musi stać.
Jeśli to jest umieranie, pomyślał Harry, to wcale nie jest takie straszne. Nawet ból był już coraz słabszy...
Ale czy to była śmierć? Komnata wcale się nie rozpłynęła, przeciwnie, widział ją coraz wyraźniej. Potrząsnął lekko głową i zobaczył Faweksa, wciąż tulącego głowę do jego ramienia. Wokół rany jaśniała plama perłowych łez... tyle że... nie było żadnej rany... Teraz Harry zrozumiał, dlaczego na twarzy Laury widniał lekki uśmiech.
- Uciekaj, ptaku! - rozległ się nagle głos Riddle'a. - Zostaw go! Powiedziałem, uciekaj!
Rodzeństwo podniosło głowy. Riddle celował rożdżką w Faweksa; huknęło, jakby ktoś wystrzelił, i feniks wzleciał w powietrze jak złoto-szkarłatny wir.
- Łzy feniksa... - powiedział cicho Riddle, wpatrując się w ramię Harry'ego. - Oczywiście... uzdrawiająca moc... zapomniałem... - Spojrzał Harry'emu w oczy. - Ale to niczego nie zmienia. 
Uniósł różdżkę.
I znowu załopotały skrzydła feniksa i coś upadło Harry'emu na podołek. Dziennik. Przez ułamek sekundy wszyscy wpatrywali się w czarną książkę. Różdżka była wciąż wycelowana w Harry'ego i Laurę. Potem bez namysłu, bez wahania Laura chwyciła leżący obok kieł bazyliszka i podała go bratu. Harry uniósł go nad dziennikiem i z całej siły wbił go w czarny notes. Rozległ się długi, straszny, przeszywający krzyk. Z dziennika chlusnęłu strumienie atramentu, zalewając Harry'emu dłonie, ściekając na podłogę. Riddle skręcał się, zwijał i miotał, wrzeszcząc przeraźliwie... i nagle... Zniknął. Różdżki Harry'ego i Laury upadły z trzaskiem na posadzkę i zapadła cisza, przerywana tylko równomiernym kapaniem atramentu wciąż ściekającego z dziennika. Jad bazyliszka wypalił w im skwierczącą dziurę. Laura przytuliła Harry'ego, a on objął ją jedną ręką. Dygocąc na całym cile, wstali. Powoli sięgnęli po swoje różdżki i Tiarę Przydziału, a potem Harry chwycił rękojeść miecza i szarpnął mocno, wyciągając błyszczącą klingę z czarnego podniebienia bazyliszka. Wtedy usłyszeli słaby jęk dochodzący z końca Komnaty. Ginny poruszyła się. Rodzeństwo podbiegło do niej, a ona usiada. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na martwego bazyliszka, na rodzeństwo, potem na dziennik, który Harry trzymał w ręce. Westchnęła głęboko i łzy zaczęły jej spływać po policzkach.
- Em.... próbowałam wam powiedzieć na obiedzie, ale n-nie mogłam tego zrobić przy Percym. Tak, to ja... ale.... p-przysięgam, ja tego nie chciałam... to R-Riddle mnie do t-tego zmusił, on mnie opętał... i... jak wam się udało zabić to coś? G-gdzie jest Riddle? Ostatnie, co p-pamiętam, to jak wychodził z dziennika i...
- Uspokój się, już po wszystkim - powiedział Harry podnosząc dziennik i pokazując dziurę.- Nie ma już Riddle'a. Popatrz! Jego i bazyliszka. Chodź, Ginny, musimy się stąd wydostać...
- Na pewno mnie wyrzucą! - zaszlochała Ginny, kiedy Harry pomógł jej stanąć na nogach. - Tak marzyłam o Hogwarcie, odkąd wrócił z niego B-Bill, a t-teraz mnie wyrzucą i... c-co powiedzą rodzice?
Faweks czekał na nich przy wejściu do Komnaty. Przeszli koło martwych splotów bazyliszka, między dwoma rzędami wężowych kolumn i wrócili do ciemnego tunelu. Kamienne drzwi zasunęły się za nimi z sykiem. Laura widząc przerażenie Ginny objęła ją lekko ramieniem. Po kilku minutach wędrówki ciemnym tunelem Harry usłyszał chrobot kamieni.
- Ron! - zawołał, przyśpieszając kroku. - Ginny żyje! Mamy ją tutaj!
Dobiegł ich przytłumiony okrzyk radości Rona, a kiedy minęli następny zakręt korytarza, zobaczyli jego rozradowaną twarz wyglądającą przez dziurę, którą udało mu się wygrzebać w gruzowisku.
- Ginny! - Ron wyciągnął ręce przez dziurę, żeby wciągnąć ją pierwszą. - Żyjesz! Nie mogę w to uwierzyć! Co się stało?
Chciał ją przytulić, ale Ginny odepchnęła go lekko łkając.
- No, ale żyjesz i jesteś zdrowa - powiedział Ron uśmiechając się do niej. - Już po wszystkim, już... A skąd się wziął ten ptak?
Przez dziurę wleciał Faweks.
- To ptak Dumbledore'a - powiedziała Laura, przełażąc do nich.
- I skąd macie ten miecz? - zdumiał się Ron, gapiąc się w błyszczący oręż w ręku Harry'ego.
- Wyjaśnię ci, kiedy stąd wyjdziemy - odrzekł Harry, zerkając z ukosa na Ginny.
- Ale....
- Później - uciął Harry. W obecności Ginny nie bardzo chciał mówić, kto otworzył Komnatę. - Gdzie jest Lockhart?
- Tam, z tyłu - rzekł Ron, szczerząc zęby i wskazując głową w kierunku, z którego przyszli. - Nie jest w najlepszym stanie. Zresztą sami zobaczcie.
Prowadzeni przez feniksa, którego szerokie szkarłatne skrzydła promieniowały złotą poświatą, wrócili do wylotu rury. Siedział tam Gilderoy Lockhart, nucąc coś pod nosem. 
- Stracił pamięć - wyjaśnił Ron. - Jego Zaklęcie Zapomnienia zadziałało do tyłu. No, wiecie, korzystał z mojej różdżki... Walnęło w niego, zamiast w nas. Nie ma pojęcia, kim jest, gdzie jest i kim my jesteśmy. Powiedziałem mu, żeby tutaj poczekał. Może sobie zrobić krzywdę. 
Lockhart spojrzał na nich dobrodusznie.
- Witajcie - powiedział. - To dziwne miejsce, prawda? Mieszkacie tutaj?
- Nie - odrzekł Ron, patrząc na rodzeństwo i podnosząc brwi.
Laura pochyliła się i zajrzała do czeluści rury.
- Zastanawiałeś się, jak stąd wyjdziemy? - zapytała Rona.
Chłopiec pokręcił głową, ale feniks Faweks przemknął obok Laury i uniósł się teraz przed nią; jego paciorkowate oczy migotały w ciemności. Nastroszył długie złote pióra w ogonie. Laura przyglądała mu się niepewnie.
- Sprawia wrażenie, jakby chciał, żebyś go chwyciła za ogon... - powiedział Ron z zakłopotaną miną. - Ale przecież on nie uniesie człowieka.
- Faweks - rzekła Laura - nie jest zwykłym ptakiem. - Odwróciła się szybko do pozostałych. - Każdy niech złapie mocno drugiego. Ron chwyć Harry'ego za rękę, Ginny ty złap Rona za dłoń. Profesorze Lockhart...
- Mówi do ciebie - powiedział ostro Ron do Lockharta.
- Proszę chwycić drugą rękę Ginny.
Harry włożył za pas miecz i Tiarę Przydziału, Ron chwycił się jego szaty na plecach, a Harry chwycił rękę siostry, która zaciskała dłoń na dziwnie gorących piórach tworzących ogon feniksa. Wszyscy pięcioro pomknęli na górę czarnym tunelem rury. Zimne powietrze targało im włosy i zanim zdążyli się nacieszyć tak niesamowitą jazdą, już się skończyła - wszyscy powpadali na mokrą podłogę łazienki Jęczącej Marty, a kiedy Lockhart prostował swoją tiarę, umywalka ukrywająca wylot rury zasuwała się już na swoje miejsce. Marta zachichotała na ich widok.
- Żyjecie - bąknęła do Laury i Harry'ego.
- Nie widzę powodu do rozczarowania - odpowiedział Harry ponuro, wycierając plamy krwi i śluzu z okularów.
- Och... Ja tylko... tak sobie myślałam... że jeśli umrzecie, to... będziecie mile widziani w mojej toalecie - powiedziała, rumieniąc się na srebrno.
- Wow! - ucieszył się Ron, kiedy opuścili łazienkę i znaleźli się w ciemnym, opustoszałym korytarzu. - Harry! Coś mi się wydaje, że Marta się w tobie zakochała! Ginny, masz rywalkę!
Ale po policzkach Ginny wciąż spływały strumienie łez.
- Gdzie teraz? - zapytał Ron, patrząc z niepokojem na przyjaciół.
Harry wskazał ręką.
Faweks ich poprowadził,
rozjaśniając korytarz złotym blaskiem. Poszli za nim, a w chwilę później znaleźli się przed pokojem nauczycielskim. Laura zapukała i drzwi się otworzyły.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz