środa, 11 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 27

Minęło dwa miesiące od 
pierwszego ataku. Eliksir Wielosokowy był prawie gotowy. Zdawało się, że potomek Slitherina sobie odpuścił. Jednak to nie była prawda. Dzisiaj Harry miał trening quiddich'a. Zabrał ze sobą Laurę, bo ta miała do napisania jak odbywają się ich treningi. Hermiona i Ron zostali w dormitorium. Kiedy zrobiło się ciemno trening się skończył. Cała drużyna ruszyła do zamku, a Harry czekał na siostrę. Dziewczynka szybko zwinęła zwój pergaminu i poszła ku bratu.
- Myślisz, że cały zwój wystarczy? - zapytała.
- Z pewnością. Po co McGonagall tyle tego?
- Nie mam pojęcia, ale powiedziała, że jeśli się postaram to da nam 10 punktów.
Weszli do zamku. Nagle zobaczyli całkiem szarego, nie ruszającego się Prawie Bezgłowego Nicka. Zdziwieni podeszli do niego. 
- Harry..... - powiedziała przerażona dziewczynka wskazując na spetryfikowanego chłopca.
Był to Puchon, uczeń Hufflepuff'u. Usłyszeli głos za sobą.
- Potter...- była to profesor McGonagall. - Co wy tu robicie o tej porze?
Podeszła do nich bliżej i zobaczyła spetryfikowanego ducha i ucznia. Rodzeństwo próbowało się wytłumaczyć.
- Nie wiem, co o tym myśleć.... Chodźcie za mną.
Powiedziała i kiwnęła ręką. Szli przez korytarze. W końcu zatrzymali się przed posągiem gryfa.
- Cytrynowy sorbet - powiedziała nauczycielka wyjmując różdżkę.
Posąg okręcił się i zaczął rosnąć w górę, a za nim tworzyły się schody. Profesorka zachęciła ich ruchem ręki i dzieci weszły po schodach. Na górze były uchylone drzwi. Zapukali i weszli. Był to czyiś gabinet. Na wysokiej półce leżała Tiara Przydziału.
- Co się tak gapicie? - zapytała skrzeczącym głosem.
- Ciekawi nas czy na pewno przydzieliłaś nas do właściwego domu - powiedział Harry.
- Tak.... Jak dla mnie nadal idealnie pasujecie do Slitherin'u......
Dzieci nie miały ochoty na rozmowę więc odeszły od tiary. Kiedy się odwrócili ujrzeli pięknego ptaka z ognisto-czerwonymi, pomarańczowymi i żółtymi piórami. Podeszli do niego i patrzyli na stworzenie podziwiającym wzrokiem. Nagle ptak zapalił się i spłonął zamieniając się w popiół. Dzieci były przerażone. Nagle usłyszeli spokojny głos.
- O! Spodziewałem się was tutaj - był to Dumbledore.
- Panie profesorze.... Ten ptak! On... nie mogliśmy nic zrobić.... On spłonął. - tłumaczyła się Laura.
- Tak, feniksy już tak mają. Po jakimś czasie płoną aby znów się narodzić z popiołu. Fewkes już od dłuższego czasu źle się czuł. Szkoda, że zobaczyliście go w takim stanie - uspokoił ich i nachylił się nad prochem. Rodzeństwo zrobiło to samo.
Z popiołu wychyliła się mała główka i wydała cichy odgłos.
- Piękne stworzenia - stwierdził Dumbledore. - Ale wy tu w innej sprawie, prawda?
- Panie profesorze, ale to nie my. My nie mamy z tym nic wspólnego. Proszę nam uwierzyć - prosił Harry, a do gabinetu wpadł Hagrid z kurą w ręce. 
- Panie psorze. Oni nic nie zrobili. Ręczę za nich. Oni nie mogliby. Naprawdę!
- Hagridzie.... Ja także tak uważam. Nie mam zamiaru nikogo o to oskarżać. 
Spojrzał na olbrzyma, a ten odparł:
- A no tak. To ja już sobie pójdę.
Kiedy wyszedł, Dumbledore spokojnie zapytał rodzeństwo.
- Na pewno nie macie mi czegoś do powiedzenia? Czegoś ważnego?
Dzieci wiedziały, że chodzi mu o te szepty, ale odpowiedz stanowczo:
- Nie, panie profesorze.
Na drugi dzień poszli do łazienki
Jęczącej Marty. Eliksir był już gotowy. Hermiona zdobyła włos Milicenty, a Laurze się nie udało. Przyjaciółka upiekła ciasteczka z eliksirem słodkiego snu i dała je Harry'emu i Ronowi.
- Musicie je jakoś podsunąć Crabb'owi i Goyle'owi. Oni na pewno je zjedzą, a wtedy wyrwiecie im włos. - powiedziała Hermiona.
Chłopcy pozostawiając w łazience dziewczyny ruszyli na poszukiwanie Crabb'a i Golye'a. Kiedy usłyszeli ich głosy Ron wyjął różdżkę, ale Harry go powstrzymał, bo nie chciał aby mu się coś stało. Schowali się za posągiem i chłopiec uniósł  babeczki w powietrze. Kiedy Ślizgoni je zobaczyli natychmiast je zjedli. Chwilę po tym padli na ziemie i pogrążyli się w głębokim śnie. Przyjaciele zawlekli ich do schowka na miotły, zabrali szaty i wyrwali włosy. Zadowoleni pognali do łazienki. Tam już czekał na nich eliksir. 
- Musicie się pośpieszyć, bo on działa tylko przez godzinę - oznajmiła Laura trochę zawiedzionym głosem.
Każdy wrzucił włos do swojego kubka. Eliksir Harry'ego miał kolor ciemnofioletowy, Rona ciemnozielony, a Hermiony brązowy. Wypili je i poczuli się bardzo źle. Ron i Hermiona od razu pobiegli do toalet, bo zbierało im się na pawia. Harry spojrzał w lustro i zobaczył jak twarz mu bulgocze. Stawał się coraz bardziej podobny do Goyle'a. Stopy zaczynały go boleć, bo miał za małe buty, zrobił się pulchny. Szybko przebrał się w szaty Ślizgona. Laura trochę chichotała z wyglądu brata, ale przestała kiedy ten posłał jej wściekłe spojrzenie. Po chwili wyszedł Ron. Wyglądał jak Crabb, czyli bardzo dziwnie. Chłopcy popracowali trochę nad głosem. Po paru minutach byli już gotowi.
- Hermiono idziesz? - zapytał Harry.
- Nie, idźcie beze mnie.
- Dlaczego?
- No idźcie! Nie marnujcie czasu.
Chłopcy zdziwieni zachowaniem Hermiony wyszli i ruszyli w stronę lochów. Za bardzo nie wiedzieli gdzie jest pokój wspólny Ślizgonów więc włóczyli się po lochach mając nadzieję, że kogoś spotkają. 
- A wy gdzie? - zapytał ktoś. Był to Percy.
- Nie interesuj się - odparł Ron.
- Jestem prefektem więc muszę wiedzieć.  
Chłopcy nie wiedzieli co powiedzieć.
- Crabb! Goyle! - zawołał Malfoy.
Chłopcy odwrócili się i ruszyli ku niemu nie zwracając uwagi na wołanie Percy'ego.
- Gdzie wyście byli? Znowu się obżeraliście? 
Oni kiwnęli głową.
- Po co ci okulary?
Harry przypomniał sobie, iż zapomniał je zdjąć. Szybko zsunął je z nosa i schował do kieszeni.
- No, czytałem.
- Czytałeś? To ty umiesz czytać? - zdziwił się Malfoy.
Podeszli do ściany i ujrzeli drzwi. Weszli za Malfoy'em i usiedli na kanapie.
- To twoje? - zapytał Malfoy trzymając w ręce jakieś pudełeczko. Harry kiwnął głową, że nie, a on schował je sobie to kieszeni.
- Ty wiesz kto jest tym dziedzicem Slitherina, nie? - zdecydował się zapytać Harry.
- Nie wiem. To może być każdy, ale mam nadzieję, że następna będzie ta głupia szlama, Granger.
Ron zrobił się czerwony ze wściekłości.
- Nie! - krzyknął.
- Co ci jest?
- To brzuch.... - wytłumaczył się.
- To ty nie jesteś tym dziedzicem? - zapytał Harry.
- Ile razy mogę wam mówić, ze nie. Podobno ostatni raz komnatę otworzono ponad pięćdziesiąt lat temu. Niektórzy twierdzą, że mój ojciec ją otworzył, ale niestety nie. To nie jego czasy. Wy mnie w ogóle słuchacie?
- T-tak.
Harry spojrzał na Rona. Włosy przyjaciela zaczęły rosnąć i robić się rude.
- Włosy.... - szepnął, a przyjaciel zakrył je rękami.
- Blizna..... - powiedział Ron.
Nagle wstali i szybko wybiegli z pokoju wspólnego Ślizgonów. Kiedy znaleźli się w łazience dziewczyn Hermiona jeszcze nie wyszła. Zobaczyli Laurę siedzącą na ziemi. 
- Czemu ona jeszcze nie wyszła? - zapytał Harry kiedy Ron podchodził do kabiny przyjaciółki.
Laura nie odpowiedziała i również podeszła do drzwi kabiny.
- Hermiono możesz już wyjść - zachęcał ją Ron.
- Nie! Zostawcie mnie!
- Ale co się stało?
- Nic! Idźcie stąd!
Z jej kabiny wyłoniła się Marta i jęczącym, zadowolonym głosem powiedziała:
- Ona wygląda okropne! - na koniec zachichotała.
- Umknij się Marta! - krzyknęła groźnie Laura. - Hermiona, musisz w końcu wyjść.
Drzwi drgnęły i się otworzyły. W środku była Hermiona, ale nie wyglądała jak normalna dziewczyna tylko jak.....kot. Miała uszy, wąsy i cała była w sierści.
- Ona ma ogon! - powiedział zafascynowany Ron.
- To nie jest śmieszne! Eliksiru Wielosokowego używa się do przemiany w ludzi, a nie w zwierzęta! Okazało się, że Milicenta ma kota i to był jego włos.
Przyjaciele szybko się przebrali i
zaprowadzili przyjaciółkę do skrzydła szpitalnego. Hermiona musiała zostać tam na kilka dni, więc Laura codziennie przynosiła jej lekcję.
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz