sobota, 21 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 33

Czarnowłosy, wysoki chłopak 
opierał się o najbliższą kolumnę.  Kontury jego postaci były dziwnie zamazane, jakby Harry i Laura patrzyli na niego przez zamgloną szybę.
- Ona już się nie obudzi - powiedział cichy głos.
- Tom... Tom Riddle? 
Riddle pokiwał głową, nie spuszczając oczu z twarzy rodzeństwa.
- Co to znaczy, że ona się nie obudzi? - zapytał z rozpaczą Harry. - Czy ona...czy ona jest...
- Ona wciąż żyje - odpowiedział Riddle. - Ale ledwo żyje.
Laura i Harry wpatrywali się w niego uważnie. Tom Riddle był w Hogwarcie pięćdziesiąt lat temu, a oto stał przed nimi jako szesnastoletni chłopak, spowity dziwną mglistą poświatą.
- Jesteś duchem? - zapytała Laura niepewnie.
- Wspomnieniem - odrzekł spokojnie Riddle. - Wspomnieniem zachowanym w dzienniku przez pięćdziesiąt lat.
Wskazał na posadzkę przy olbrzymich stopach posągu. Leżał tam mały czarny notes, który znaleźli w łazience Jęczącej Marty. Przez chwilę Laura i Harry zastanawiali się, skąd się wziął ten dziennik, ale teraz mieli ważniejsze sprawy na głowie.
- Musisz nam pomóc, Tom - powiedział Harry unosząc głowę Ginny. - Musimy ją stąd zabrać. Ten bazyliszek... Nie wiem, gdzie jest, ale może się pojawić w każdej chwili. Błagam cię, pomóż nam...
Riddle nie drgnął. Harry zlany potem, podciągał Ginny na kolana i schylił się po swoją różdżkę. Ale jej nigdzie nie było. Laura również zaczęła się rozglądać za swoją, ale ta także zniknęła. 
- Widziałeś może...
Spojrzeli w górę. Riddle wciąż ich obserwował... turlając różdżki Harry'ego i Laury między swoimi długimi palcami. 
- Dzięki - odpowiedziało rodzeństwo, wyciągając ręce. 
Na ustach Riddle'a błąkał się uśmiech. Wciąż wpatrywał się w rodzeństwo, bawiąc się leniwie różdżkami.
- Słuchaj - powiedziała Laura, naglącym tonem, czując, że Harry jest coraz bardziej osłabiony pod ciężarem Ginny - musimy iść! Jeśli nadejdzie bazyliszek...
- Nie przyjdzie, dopóki nie zostanie wezwany - oznajmił spokojnie Riddle.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Słuchaj, Tom, oddaj nam różdżki, możemy je potrzebować.
Riddle uśmiechnął się.
- Nie będą wam potrzebne.
Rodzeństwo wytrzeszczyło na niego oczy.
- Nie będą nam... Co to znaczy?
- Długo czekałem na tę chwilę, Harry i Lauro Potter - powiedział Riddle. - Na możliwość spotkania się z wami. Porozmawiania z wami.
- Posłuchaj - powiedział Harry tracąc cierpliwość - Chyba nie zdajesz sobie prawy z powagi sytuacji. Jesteśmy w Komnacie Tajemnic. Możemy porozmawiać później.
- Porozmawiajmy teraz - rzekł Riddle wciąż szeroko uśmiechnięty, i schował ich różdżki do kieszeni.
Harry i Laura wpatrywali się w niego, nie mogąc pojąć co to za dziwna gra,
- Co się stało z Ginny? - zapytała dziewczynka powoli.
- Cóż, to bardzo interesujące pytanie - odparł uprzejmie Riddle. - I dość długa opowieść. Przypuszczam, że prawdziwą przyczyną stanu, w jakim się znalazła Ginny, byłą jej naiwność i nieostrożność. Otworzyła swe serce i wyjawiła wszystkie sekrety niewidzialnemu obcemu.
- O czym ty mówisz? - zapytał Harry.
- O dzienniku. O moim dzienniku. Mała Ginny pisała w nim całymi miesiącami, zdradzając mi swoje wszystkie lęki i żale: jak dręczyli ją bracia, jak musiała pójść do szkoły z używanymi szatami i książkami, jak... - oczy mu rozbłysły - jak słynny, dobry, wielki Harry Potter nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, ba, chyba jej nie lubił...
Przez cały czas Riddle nie spuszczał oczu z twarzy rodzeństwa. Był w nich jakiś dziwny głód.
- To było bardzo nudne, wysłuchiwać tych wszystkich śmiesznych żalów jedenastoletniej dziewczynki. Byłem jednak cierpliwy. Odpisywałem jej, współczułem, byłem uprzejmy. Ginny mnie uwielbiała. Nikt nie rozumie mnie tak jak ty, Tom... Tak się cieszę, że mam ten dziennik, że mogę mu zaufać... To tak, jakbym miała przyjaciela, którego mogę nosić ze sobą w kieszeni...
Riddle roześmiał się. Był to piskliwy, zimny śmiech, który w ogóle do niego nie pasował. Harry i Laura poczuli, że włosy im sztywnieją i dreszcz przebiega po karku.
- Nie wstydzę się przyznać, że zawsze potrafiłem oczarować ludzi, którzy mi byli potrzebni. Ginny obnażyła przede mną swą duszę, a jej dusza okazała się akurat tym, czego potrzebowałem. Żywiłem się jej najgłębszymi lękami, najbardziej skrytymi tajemnicami i stawałem się coraz silniejszy. Stawałem się coraz potężniejszy, o wiele potężniejszy od małej panny Weasley. Na tyle potężny, że zacząłem karmić pannę Weasley moimi sekretami, że zacząłem przelewać swoją duszę w jej duszę...
- Co masz na myśli? - zapytało rodzeństwo, któremu zaschło w ustach.
- Jeszcze się nie domyślacie? To Ginny Weasley otworzyła Komnatę Tajemnic. To ona wydusiła szkolne koguty i nabazgrała te groźne napisy na ścianach. To ona poszczuła Węża Slitherina na szlamy i na kota tego charłaka.
- Nie - wyszeptała Laura.
- Tak - odpowiedział spokojnie Riddle. - Oczywiście z początku nie wiedziała, co robi. To było bardzo zabawne. Żebyście widzieli jej ostatnie zapisy w dzienniku... Teraz są o wiele ciekawsze... Kochany Tomie - wyrecytował, obserwując przerażone miny rodzeństwa - wydaję mi się, że tracę pamięć. Na mojej szacie znalazłam pełno koguciego pierza i nie mam pojęcia, skąd się wzięło. Kochany Tomie, nie mogę sobie przypomnieć, co robiłam w Noc Duchów, ale ktoś napadł na kota, a ja byłam w pobliżu, cała umazana czerwoną farbą. Kochany Tomie, Percy wciąż mi mówi, że jestem blada i dziwnie się zachowuję. Myślę, że mnie podejrzewa... Dzisiaj doszło do kolejnej napaści, a ja nie wiem, gdzie byłam. Tom, co mam robić? Wydaję mi się, że wariuję... Wydaję mi się, że to ja napadłam na każdego... Tom!
Harry zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w dłonie.
- Długo trwało, zanim ta głupia Ginny przestała ufać swojemu dziennikowi - rzekł Riddle. - W końcu zaczęła coś podejrzewać i próbowała pozbyć się go. I właśnie wtedy wy wkroczyliście w scenę. Wy znaleźliście mój dziennik, a mnie bardzo to odpowiadało. Och, jak bardzo... Każdy mógł się na niego natknąć, ale to byliście wy, osoby, które tak bardzo chciałem spotkać...
- A dlaczego chciałeś się z nami spotkać? - zapytał Harry. 
- Bo widzisz, Ginny wszystko mi o was opowiedziała. Waszą fascynującą historię. - Omiótł spojrzeniem ich blizny na czołach, a głód w jego oczach zrobił się jeszcze bardziej przerażający. - Wiedziałem, że muszę się o was dowiedzieć więcej, muszę z wami porozmawiać, spotkać się, jeśli tylko zdołam. Więc aby zdobyć wasze zaufanie, postanowiłem wam pokazać, jak wprowadziłem w pole tego kretyna Hagrida.
- Hagrid jest naszym przyjacielem - powiedziała Laura drżącym głosem. - A ty go wykorzystałeś, tak? Myśleliśmy, że popełniłeś omyłkę, a...
Riddle znowu wybuchnął śmiechem.
- Moje słowo przeciw słowu Hagrida. Chyba rozumiecie, jak to musiało wyglądać w oczach starego Armanda Dippeta. Po jednej stronie Tom Riddle, biedny, ale taki zdolny, sierota, ale taki dzielny, prefekt szkoły, ideał ucznia; z drugiej strony wielki, nierozgarnięty Hagrid, co tydzień wpadający w kłopoty, próbując hodować szczenięta wilkołaka pod łóżkiem, wymykający się do Zakazanego Lasu, żeby siłować się z trollami. Muszę jednak przyznać, że sam byłem zaskoczony, jak bezbłędnie działał ten plan. Obawiałem się, że ktoś musi w końcu zrozumieć, iż Hagrid nie może być dziedzicem Slitherina. Mnie zajęło aż pięć lat odkrycie prawdy o Komnacie Tajemnic i odnalezienie tajnego wejścia do niej... a przecież Hagrid był półgłówkiem, pozbawionym czarodziejskiej mocy! Jeden Dumbledore, nauczyciel transmutacji, był przekonany, że Hagrid jest niewinny. Zdołał przekonać Dippeta, żeby pozostawił Hagrida w Hogwarcie jako gajowego. Tak, myślę, że Dumbledore coś podejrzewał. Byłem ulubieńcem wszystkich nauczycieli, tylko on jeden nigdy mnie nie lubił...
- Założę się, że cię przejrzał - powiedział Harry. zgrzytając zębami.
- No, rzeczywiście po wyrzuceniu Hagrida przyglądał mi się bardzo uważnie - powiedział beztrosko Riddle. - Wiedziałem, że otwieranie Komnaty Tajemnic nie byłoby zbyt mądre, zanim opuszczę szkołę. Jednak nie chciałem marnować mojego wysiłku na odnalezienie jej, więc pozostawiłem mój dziennik z utrwaloną moją szesnastoletnią osobą, aby kogoś innego prowadzić moimi śladami, żeby dokończył wspaniałe dzieło Slitherina.
- No i go nie skończyłeś - powiedziała Laura triumfalnym tonem. - Tym razem nie zginął nikt, nawet kot. Za kilka godzin dojrzeją mandragory i wszyscy spetryfikowani odzyskają zdrowie.
- Czy już wam nie mówiłem - powiedział spokojnym głosem Riddle - że uśmiercanie szlam mnie nie interesuje? Od wielu miesięcy mam nowy cel, a jest nim... jesteście nim wy...
Rodzeństwo wytrzeszczyło na niego oczy.
- Możecie sobie wyobrazić, jak byłem wściekły, kiedy dziennik wpadł w ręce Ginny i to ona do mnie pisała, a nie wy. Potem zobaczyła was z dziennikiem i wpadła w panikę. A jeśli odkryjecie, jak on działa, a ja powtórzę wam wszystkie sekrety? A jeśli, co gorsza powiem wam, że to ona wydusiła koguty? No i ta głupia smarkula poczekała, aż w waszym dormitorium zrobi się pusto i wykradła dziennik. Ale ja wiedziałem, co mam zrobić. Było jasne, że jesteście na tropie dziedzica Slitherina. Z tego, co mi Ginny o was powiedziała, wynikało, że zrobicie wszystko, by wyjaśnić tę tajemnicę... zwłaszcza kiedy została napadnięta tak droga wam przyjaciółka. A Ginny powiedziała mi, że w całej szkole aż huczy, bo wy potraficie mówić językiem węży... Ściągnąłem ją tutaj na dół, żeby na was czekać. Wyrywała się i wrzeszczała... prawdę mówiąc, zrobiła się bardzo męcząca... Nie pozostało w niej jednak wiele życia: zbyt dużo przelała w mój dziennik, we mnie. Wystarczyło, bym wreszcie mógł opuścić jego stronice. Wiedziałem, że przyjdziecie. Mam do was wiele pytań.
- Na przykład? - warknęła Laura.
- Na przykład - odrzekł Riddle, uśmiechając się z wdziękiem - jak to się stało, że nie obdarzonym szczególną czarodziejską mocą niemowlętom udało się pokonać największego czarodzieja wszystkich czasów? W jaki sposób ocalaliście, z jedną zaledwie blizną, podczas gdy wielki Lord Voldemort utracił swą moc?
W jego oczach pojawił się dziwny czerwony blask.
- Dlaczego tak cię obchodzi, jak ocalaliśmy? - zapytał powoli Harry. - Voldemort był dawno po tobie.
- Voldemort - powiedział cicho Riddle - jest moją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, Lauro i Harry Potter...
Wyciągnął z kieszeni różdżkę Laury i zaczął nią wywijać w powietrzu, wypisując świetliste litery:

TOM MARVOLO RIDDLE

Potem ponownie machnął różdżką, a litery pozmieniały miejsca:

I AM LORD VOLDEMORT

- Widzicie? - wyszeptał. - Tego nazwiska używałem już w Hogwarcie, oczywiście wobec moich najbardziej zaufanych przyjaciół. Myślicie, że będę wiecznie używać nazwiska mojego ojca, nędznego mugola? Ja, w którego żyłach płynie krew samego Salazara Slitherina poprzez linię mojej matki? Ja mam nosić nazwisko zwykłego plugawego mugola, który porzucił mnie, zanim się narodziłem, bo się dowiedział, że jego żona jest czarownicą? Nie. Zaprojektowałem sobie nowe nazwisko i wiedziałem, że będą się je bali wymawiać wszyscy czarodzieje, kiedy stanę się największym czarodziejem na świecie!
Rodzeństwo czuło się tak, jakby mózgi zmieniły im się w mrożoną galaretkę. Wpatrywali się tępo w Riddle'a, chłopca z sierocińca, który dorósł, by zamordować rodziców Harry'ego i Laury i tylu innych... W końcu przełamali nie moc i powiedzieli z nienawiścią:
- Nie jesteś.
- Czym nie jestem? - prychnął Riddle.
- Nie jesteś największym czarownikiem na świecie - rzekł Harry oddychając szybko. - Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale największym czarodziejem na świecie jest Albus Dumbledore. Każdy ci to powie. Nawet kiedy byłeś silny, nie próbowałeś opanować Hogwartu. Dumbledore przejrzał się, kiedy byłeś w szkole i nadal się go boisz, gdziekolwiek się dzisiaj ukrywasz.
Uśmiech spełzł z twarzy Riddle'a, ustępując plugawej wściekłości.
- Wystarczyło moje wspomnienie, żeby Dumbledore'a usunięto ze szkoły - syknął.
- Nie odszedł na zawsze tak jak ci się wydaje! - krzyknęła Laura.
Chcieli tym zranić Riddle'a, chcieli mu dopiec do żywego. Riddle otworzył usta, lecz nagle zamarł. Skądś napłynęła muzyka. Riddle obrócił się błyskawicznie, by spojrzeć na pustą komnatę. Muzyka rozbrzmiewałą coraz głośniej. Była to dziwna, budząca dreszcze, nieziemska muzyka; Harry'emu włosy zjeżyły się na głowie, serce mu zabrzmiało, tłukąc się w pierś. Laura była jakoś dziwnie spokojna, jakby wiedziała skąd ona dochodzi. I kiedy muzyka osiągnęła taką moc, że czuli ją pod żebrami, na szczycie najbliższego filaru buchnęły płomienie. 
Pojwił się szkarłatny ptak 
wielkości łabędzia - to on wyśpiewywał tę dziwną melodię ku pogrążonemu w mroku sklepieniu. Miał połyskujący złoty ogon, długi jak ogon pawia, i złote szpony, w których trzymał jakiś łachman. W chwilę później ptak poszybował prosto ku rodzeństwu. Upuścił szmatę u ich stóp, a potem usiadł ciężko na ramieniu Laury. Kiedy złożył swoje wielkie skrzydła, rodzeństwo zerknęło w górę i zobaczyło, że ptak ma długi, ostry, złoty dziób i oczy jak czarne paciorki. Laura już wiedziała kto to jest.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz