poniedziałek, 30 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 37

Laura i Harry Potterowie byli
dziećmi niezwykłymi. Wystarczy powiedzieć, że ze wszystkich pór roku najbardziej nienawidzili letnich wakacji, a można też dodać, że naprawdę chcieli odrobić wszystkie prace domowe zadane na lato, ale musieli się tym zajmować w tajemnicy, kiedy wszyscy już spali. No i byli czarodziejami.
Dochodziła północ, a Laura i
Harry leżeli obok siebie na brzuchach w łóżku Harry'ego, pod kocami naciągniętymi na głowy jak namiot, z latarkami w rękach i wielką, oprawioną w skórę księgą (Historia magii Bathildy Bagshot) opartą o poduszkę. Oboje  trzymali swoje orla pióra, których koniuszkami wodzili po tekście, szukając czegoś, co pomogłoby im w napisaniu rozprawki na temat: "Palenie czarownic w XIV wieku było całkowicie bezsensowne". Pióro Harry'ego zatrzymało się na początku akapitu, który wzbudził jego zainteresowanie. Poprawił okulary, które opadły mu na koniec nosa, szturchnął Laurę, która przeglądała inne strony. Dziewczynka spojrzała na zaznaczoną stronę i przeczytała:

Ludzie niemagiczni (znani bardziej jako mugole) lękali się magii szczególnie w czasach średniowiecza, prawdopodobnie dlatego, że niewiele o niej wiedzieli i nie potrafili rozpoznawać jej przejawów. Od czasu do czasu udawało im się schwytać czarownice lub czarodzieja, ale nie mieli pojęcia, że palenie ich na stosie jest zupełnie bezsensowne. Ofiary rzucały proste zaklęcie zmrożenia płomieni i udawały, że wrzeszczą z bólu, podczas gdy w rzeczywistości odczuwały przyjemne łaskotanie. Na przykład Czarownica Wendelina, zwana również Dziwożoną, tak polubiła te łaskotki, że przybiera coraz to nowe postacie, aby dać się schwytać i spalić. Udało się jej tego dokonać aż czterdzieści siedem razy.

Rodzeństwo wyjęło spod poduszek swoje kałamarze i zwoje pergaminu. Powoli i bardzo ostrożnie otworzyli butelkę, zanurzyli pióra i zaczęli pisać, przerywając raz po raz i nasłuchując, bo wiedzieli, że gdyby ktoś z rodziny Dursleyów, idąc do łazienki, usłyszał skrzypienie pióra, groziłoby im zamknięcie w komórce pod schodami na całą resztę lata. Dzieci nie znosiły letnich wakacji właśnie z powodu Dursleyów, mieszkających przy Privet Drive pod numerem czwartym. Wuj Vernon, ciotka Petunia i ich syn Dudley byli jedynymi żyjącymi krewnymi Laury i Harry'ego. Byli mugolami, a do magii mieli stosunek bardzo średniowieczny. W domu Dursleyów nigdy nie wspominano o nieżyjących rodzicach Harry'ego i Laury, którzy byli czarodziejami. Ciotka Petunia i wuj Vernon od lat mieli nadzieję, że wybiją Laurze i Harry'emu magię z głowy, pomiatając nimi i karcąc bezlitośnie za byle co. Jak dotąd, nie przynosiło to spodziewanego rezultatu, co wywoływało w nich furię. Dwa ostatnie lata Laura i Harry spędzili w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa, wracając na Privet Drive tylko na letnie wakacje, podczas których Dursleyowie żyli w ciągłym strachu, że ktoś z sąsiadów dowie się, jakich dziwolągów mają pod swoim dachem. Dlatego na początku wakacji zamknęli w komórce pod schodami ich księgi zaklęć, różdżki, kociołki i miotłę Harry'ego i zabronili im rozmawiać z sąsiadami. Brak dostępu do ksiąg zaklęć był prawdziwym utrapieniem dla rodzeństwa, ponieważ uczniowie Hogwartu musieli podczas wakacji odrobić sporo prac domowych. Tym razem mieli, między innymi, napisać paskudnie trudne wypracowanie na temat eliksirów powodujących kurczenie się ludzi i zwierząt, a dobrze wiedzieli, że gdyby zjawili się w Hogwarcie bez tego wypracowania, sprawiliby wielką przyjemność profesorowi Snape'owi. Tak się bowiem złożyło, że profesor Snape nie znosił Laury i Harry'ego i z najwyższą ochotą skorzystałby z okazji, by ich ukarać miesięcznym szlabanem. Laura i Harry postanowili więc wziąć się do pracy już w pierwszym tygodniu wakacji. Kiedy pewnego dnia wuj Vernon, ciotka Petunia i Dudley wyszli z domu, by podziwiać nowy służbowy samochód wuja Vernona ( a robili to tak głośno, żeby wszyscy sąsiedzi zwrócili na to uwagę), rodzeństwo zeszło po cichu na dół, wyłamali zamek w drzwiach komórki pod schodami, porwali kilka książek i ukryli je w swojej sypialni. Teraz mogli już studiować magię po nocach. Musieli tylko uważać, żeby nie poplamić pościeli atramentem, ponieważ wówczas wszystko by się wydało. Ostatnio bardzo im zależało na unikaniu awantur, bo ciotka i wuj byli na nich wyjątkowo wściekli, ponieważ w tydzień po przyjeździe na wakacje zatelefonował do niech przyjaciel - a był nim, rzecz jasna, kolega z Hogwartu. Ron Weasley, jeden z najlepszych przyjaciół Harry'ego i Laury, pochodził z rodziny czarodziejów. Oznaczało to, że znał się dobrze na wielu sprawach, o których Laura i Harry nie mieli pojęcia, ale jeszcze nigdy w życiu nie korzystał z telefonu. Na nieszczęście trafił na wuja Vernona.
- Vernon Dursley przy telefonie.
Laura i Harry, którzy byli akurat w salonie, zdrętwiali, kiedy usłyszeli głos Rona.
- HALO! HALO! CZY PAN MNIE SŁYSZY? .... CHCĘ... ROZMAWIAĆ... Z... LAURĄ... I ... HARRYM... POTTERAMI!
Ron wrzeszczał tak głośno, że wuj Vernon aż podskoczył i oddalił słuchawkę od ucho, wpatrując się w nią z mieszaniną złości i strachu.
- KTO MÓWI?! - ryknął w stronę mikrofonu. - KIM PAN JEST?
- RON... WEASLEY! - krzyknął Ron jakby wuj Vernon stał na drugim końcu boiska do piłki nożnej. - JESTEM... PRZYJACIELE... ZE... SZKOŁY...
Małe oczka wuja Vernona błyskawicznie przeniosły się na Laurę i Harry'ego, którym nogi wrosły w podłogę.
- TUTAJ NIE MA ŻADNEJ LAURY I HARRY'EGO POTTERÓW! - krzyknął, teraz trzymając słuchawkę na odległość wyciągniętej ręki, jakby bał się, że zaraz wybuchnie. - NIE MAM POJĘCIA, O JAKIEJ SZKLE PAN MÓWI! PROSZĘ WIĘCEJ NIE DZWONIĆ! PROSZĘ TRZYMAĆ SIĘ Z DALA OD MOJEJ RODZINY!
I cisnął słuchawkę na aparat telefoniczny, jakby się pozbywał jadowitego pająka. Awantura, która potem wybuchła, należała do najgorszych, jakie miały miejsce w tym domu, a było ich wiele. 
- JAK ŚMIECIE PODAWAĆ NASZ NUMER TYPOM TAKIM JAK... JAK WY! - wrzasnął wuj Vernon, opryskując rodzeństwo śliną.
Ron najwidoczniej zrozumiał, że wpędził Laurę i Harry'ego w kłopoty, bo już więcej nie zadzwonił. Nie było też żadnych wiadomości od Hermiony Granger, która również należała do grona przyjaciół w Hogwarcie. Rodzeństwo podejrzewało, że to Ron ją ostrzegł, żeby nie dzwoniła, a szkoda, ponieważ rodzice Hermiony, drugiej najinteligentniejszej czarownicy w klasie Harry'ego i Laury (drugą jest właśnie Laura), byli mugolami, więc musiała dobrze wiedzieć, jak się korzysta z telefonu, no i miała dość rozsądku, by nie palnąć na wstępie, że też jest uczennicą Hogwartu.
Tak więc rodzeństwo nie miało
żadnej wiadomości od swych przyjaciół czarodziejów przez pięć długich tygodni i to lato zapowiadało się prawie równie podle, jak poprzednie. Tylko jedno można było zapisać na plus: po uroczystym przyrzeczeniu, że nie będą używać swojej sowy Hedwigi do wysyłania listów do któregokolwiek ze swoich przyjaciół, pozwolono im ją wypuszczać z domu w nocy. Wuj Vernon uległ ich prośbom, bo harmider, jaki wyprawiała Hedwiga, kiedy była zamknięta w klatce przez całą dobę, był nie do zniesienia. 
Laura i Harry skończyli pisać
o czarownicy Wendelinie i przez chwilę nasłuchiwali. Ciszę nocną przerywało odległe chrapanie ich wyjątkowo tłustego kuzyna Dudley'a. "Musi być już późno", powiedziała szeptem Laura, czując piasek pod powiekami. "Skończymy wypracowanie jutro w nocy..." odpowiedział po cichu Harry. Zakręcili kałamarze, wyjęli spod łóżka starą poszewkę, włożyli do niej latarkę, Historię magii, swoje wypracowania, pióra i kałamarze, wstali z łóżka. Harry ukrył zawiniątko pod obluzowaną deską podłogi, a Laura na palcach przedostała się do swojego łóżka i usiadła na nim. Potem Harry spojrzał na nocny budzik stojący na nocnej szafce. Była pierwsza w nocy. Harry poczuł dziwny skręt w żołądku. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, ze już od godziny, on i Laura mają już trzynaście lat. Odwrócił się do siostry i złożył jej życzenia. Ona uśmiechnęła się do niego i także złożyła mu życzenia. 
Jedną z niezwykłych cech
Laury i Harry'ego było i to, że nigdy nie wyczekują z utęsknieniem swoich urodzin. Jeszcze ani razu nie dostali od nikogo kartki z życzeniami urodzinowymi. Od dwóch lat Dursleyowie całkowicie ignorowali ich urodziny i trudno było przypuszczać, że tym razem będzie inaczej.
Obok dużej, pustej klatki Hedwigi
przeszedł przez ciemny pokój do otwartego okna, przy łóżku Laury. Oparł się o parapet, czując chłodny powiew na twarzy, tak miły po duszeniu się pod kocem. Hedwigi nie było już od dwóch nocy. Rodzeństwo nie martwiło się o nią - już nie raz znikała na tak długo - mieli jednak nadzieje, że wkrótce powróci. Była jedyną żywą istotą w tym domu, która nie wzdrygała się na ich widok. Choć w ciągu ubiegłego roku Laura i Harry podrośli parę cali, nadal byli dość niscy i chudzi jak na swój wiek. Harry miał nadal kruczoczarne włosy - zawsze okropnie rozczochrane, bez względu na to, co z nimi robił. Spod okularów połyskiwały jasnozielone oczy, na czole prześwitywała przez włosy cienka blizna w kształcie błyskawicy. Laura natomiast miała brąz włosy z mieszaniną rudych - które były bardziej ułożone niż Harry'ego. Miała także piękne niebieskie oczy. Na jej czole widniała identyczna blizna jak u Harry'ego, tylko jej nie przykrywały włosy, więc była lepiej widoczna.
Rodzeństwo przebiegło wzrokiem
gwieździste niebo, wypatrując Hedwigi, która w każdej chwili mogła przyfrunąć z martwą myszą w dziobie, żądna pochwały. A kiedy tak patrzyli ponad chmurami domów, dopiero po kilu sekundach uświadomili sobie, że zobaczyli coś dziwnego. Laura wstała i ustawiła się obok brata. Na tle złotego księżyca czerniało coś wielkiego i koślawego. To coś powiększało się szybko i leciało wyraźnie w ich stronę. Zamarli bez ruchu, obserwując, jak dziwny kształt szybuje coraz niżej i niżej. Przez ułamek sekundy Harry zawahał się, z ręką na klamce, czy nie zatrzasnąć okna, ale zanim zdążył to zrobić, dziwaczny kształt był już nad jedną z latarni oświetlających Privet Drive i rodzeństwo zdało sobie w końcu sprawę, co to jest, więc chwycił Laurę za ramię i odskoczyli w bok. Przez okno wleciały trzy sowy, przy czym dwie podtrzymywały trzecią, która sprawiała wrażenie nieprzytomnej. Wylądowały z cichym plaśnięciem na łóżku Harry'ego, a środkowa sowa, wielka i szara, przewróciła się na grzbiet i legła bez ruchu. Do jej nóżek przywiązana była spora paczka. Laura i Harry rozpoznali tego ptaka - był to sędziwy puchacz Errol, należący do rodziny Weasley'ów. Podbiegli do łóżka, Harry odwiązał sznurek, którym była przymocowana paczka, a Laura zaniosła Errola do klatki Hedwigi. Ptak otworzył jedno mętne oko, zagruchał słabo w podzięce i zanurzył dziób w miseczce z wodą. Rodzeństwo zajęło się pozostałymi ptakami. W jednej z nich rozpoznali swoją Hedwigę. Ona również przydźwigała pakunek i sprawiała wrażenie bardzo z siebie zadowolonej. Kiedy odwiązali paczkę, dziobnęła każdego przyjacielsko, po czym pofrunęła do swojej klatki, sadowiąc się obok Errola. Trzeciej sowy o pięknym brązowym upierzeniu, Laura i Harry nigdy przedtem nie widzieli, ale od razu poznali, skąd przyleciała, bo prócz paczki przyniosła list z godłem Hogwartu.  Kiedy uwolnili ją od listu i paczki, nastroszyła z godnością pióra, zamachała skrzydłami i natychmiast wyleciała przez okno. Laura i Harry usiedli na łóżko, sięgnęli po paczkę, którą przyniósł Errol, i rozerwali wspólnie brązowy papier. Wewnątrz była ich pierwsza w życiu kartka urodzinowa i prezent owinięty złotą folią. Kiedy otwierali kopertę, ręce lekko im drżały. Na łóżko wypadł list i wycinek z gazety. Już na pierwszy rzut oka można było poznać, ze wycinek pochodzi z "Proroka Codziennego", gazety czarodziejów, bo ludzie na czarno-białej fotografii poruszali się. Harry podniósł wycinek, wygładził go i przeczytał tak, żeby tylko on i Laura słyszeli.

PRACOWNIK MINISTERSTWA MAGII
ZGARNIA NAJWYŻSZĄ WYGRANĄ
Artur Weasley, kierownik Urzędu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli w Ministerstwie Magii, zgarnął najwyższą wygraną w dorocznej loterii "Proroka Codziennego".
Zachwycony pan Weasley powiedział naszemu reporterowi: "Za te pieniądze pojedziemy do Egiptu, gdzie nasz najstarszy syn, Bill, pracuje dal banku Gringotta jako łamacz uroków.
Rodzina Weasleyów spędzi w Egipcie cały miesiąc. Wrócą na początek nowego roku szkolnego w Hogwarcie, gdzie uczy się pięcioro dzieci Weasleyów.

Rodzeństwo rzuciło okiem na ruchome zdjęcie u uśmiechnęli się szeroko, kiedy zobaczyli wszystkich dziewięcioro Weasleyów na tle wielkiej piramidy, wymachujących do nich rękami. Nikt chyba nie zasługiwał bardziej na wygranie stosu złotych monet od Weasleyów, którzy byli wspaniałymi ludźmi, a przy tym bardzo ubogimi. Laura podniosła list od Rona i przeczytała go po cichu.  

Droga Lauro i Harry,
      Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Bardzo mi przykro z powodu tego telefonu. Mam nadzieję, że nie oberwaliście za to do waszych mugoli, Rozmawiałem z ojcem, powiedział, że nie powinienem tak wrzeszczeć.
      Tu, w Egipcie, jest fantastycznie. Bill oprowadza nas po tych wszystkich starożytnych grobowcach, nie maci pojęcia, jakie zaklęcia ich strzegą! Mama nie pozwoliła Ginny wejść do ostatniego. Było tam mnóstwo zmutowanych szkieletów mugoli, którzy włamywali się do środka i którym powyrastały dodatkowe głosy i różne inne świństwa.
      Nie mogłem uwierzyć, że mój tata wygrał w loterii siedemset galeonów! Większość poszła na ten wyjazd, ale trochę zostało i rodzice mają mi kupić nową różdżkę.

Rodzeństwo aż za dobrze zapamiętało moment, w którym połamała się różdżka ich przyjaciela. Zdarzyło to się wtedy, kiedy o mało nie wywalili ich ze szkoły.
Wracamy na tydzień przed początkiem semestru. Pojedziemy do Londynu, żeby kupić nowe książki, no i nową różdżkę dla mnie. Może udałoby się nam spotkać?
Nie dajcie się stłamsić tym mugolom!
Postarajcie się być w Londynie!
  Ron     

PS Percy został naczelnym prefektem. W zeszłym tygodniu dostał list.

Rodzeństwo ponownie spojrzało na zdjęcie w gazecie. Percy, który rozpoczynał siódmy, ostatni rok w Hogwarcie, puszył się na nim wyjątkowo. Przypiął sobie odznakę prefekta naczelnego do fezu, tkwiącego mu zawadiacko na głowie, na schludnie zaczesanych włosach. W rogowych okularach odbijało się egipskie słońce. Teraz Laura i Harry rozwinęli swoje prezenty. W środku była jeszcze jedna karteczka od Rona.
Harry, to jest kieszonkowy fałszoskop - wykrywacz podstępów. Kiedy w pobliżu znajduje się ktoś niegodny zaufania, wykrywacz podobno błyska i wiruje. Bill mówił, że to tandeta dla turystów, bo wczoraj bąk zaczął ni stąd, ni zowąd błyskać podczas kolacji. Nie wiedział jednak, że Fred i George wrzucili mu kilka żuków do zupy.
Lauro, tobie przesyłam blansoletkę, którą wybrała Ginny. Jest w twoim ulubionym kolorze. Nie jest zwykła, ponieważ kiedy przy tobie ktoś kłamie, a ty masz ją ubraną, będzie świecić w kolorze jasnoróżowym. Mam nadzieję, że prezenty wam się spodobały.
Cześć,            
Ron              
 
Harry odłożył swój fałszoskop na nocną szafkę. Szklany bąk sam ustawił się pionowo na spiczastym końcu i tkwił tak nieruchomo, odbijając fosforyzujące wskazówki budzika. Laura jeszcze chwilę przyglądała się bransoletce, po czym odłożyła ją na szafkę nocną. Harry wziął do ręki paczkę przyniesioną przez Hedwigę. Wewnątrz był także owinięty w kolorowy papier prezent, kartka urodzinowa i list, tym razem od Hermiony.

Droga Lauro i Harry,
    Ron napisał mi o swojej rozmowie telefonicznej z wujem Vernonem. Mam nadzieję, że jakoś z tego wybrnęliście.
    Jestem teraz na wakacjach we Francji i zupełnie nie wiedziałam, jak wam to wysłać - co by było, gdyby to otworzyli na cle? - ale nagle pojawiła się Hedwiga! Chyba chciała się upewnić, że tym razem dostaniecie coś od kogoś na urodziny. Kupiłam wam prezenty poprzez swoją pocztę przesyłkową; znalazłam takie ogłoszenie w "Proroku Codziennym" (kazałam go sobie tutaj przysyłać, żeby wiedzieć, co się dzieje w czarodziejskim świecie). Widzieliście zdjęcie Rona i jego rodziny na tle piramidy? Było w zeszłym tygodniu. Założę się, że mnóstwo się tam nauczy. Aż mnie zazdrość bierze - ci starożytni czarodzieje egipscy byli naprawdę super.
     Tutaj też natrafiłam na ślady dawnych czarownic i czarodziejów. Musiałam napisać na nowo moje wypracowanie z historii magii, żeby wykorzystać te informacje. Mam nadzieję, że nie jest za długie - dwa zwoje pergaminu, więcej, niż życzył sobie profesor Binns.
     Ron pisze, że będzie w Londynie w ostatnim tygodniu wakacji. A wy? Myślicie, że wasza ciotka i wuj by was puścili? Tak bym chciała, żeby wam się udało wyrwać. Jeśli nie, zobaczymy się 1 września w ekspresie do Hogwartu.
Pozdrowienia od Hermiony   
PS Ron pisze, że Percy został prefektem naczelnym. Założę się, że Percy jest w siódmym niebie, czego chyba nie można powiedzieć o Ronie. 

 Rodzeństwo zachichotało, Harry odłożył list od Hermiony i wziął się wraz z siostrą za prezent. Był bardzo ciężki. Znając Hermionę, podejrzewali, żę to jakaś wielka księga wyjątkowo trudnych zaklęć - ale się mylili. Serce im zabiło mocno, kiedy rozerwali papier i ujrzeli dwa błyszczące nesesery z czarnej skóry. Na jednym pisało srebrnym drukiem: "Dla Laury", a na drugim: "Podręczny zestaw miotlarski". Rodzeństwo wzięło do rąk swoje nesesery.
- Uau! Hermiono! - szepnęli w tym samym czasie, otwierając nesensery, aby zajrzeć do środka.
W neseserze Harry'ego był wilki słój wybornej pasty Fleetwooda do polerowania rączki miotły, para lśniących, srebrnych klipsów do spinania gałązek, maleńki mosiężny kompas z uchwytem do rączki, bardzo użyteczny podczas długich lotów, a także Poradnik samodzielnej konserwacji mioteł. Każdy wiedział, że Laura bardzo interesowała się zaklęciami i obroną przed czarną magią, więc w jej nesenserze znajdowały się rzeczy, które miały jej pomóc nauczyć się trudniejszych zaklęć. Znajdowała się tam także jej ulubiona książka: "Przygody niezgodnej czarodziejki". Rodzeństwo było bardzo zadowolone. 
Odłożyli skórzane nesesery i
sięgnęli po ostatnią paczkę. Od razu rozpoznali koślawe pismo na brązowym papierze: to paczka od Hagrida, gajowego Hogwartu. Rozdarli papier i zobaczyli coś zielonego i skórzanego, ale zanim zdążyli rozerwać całe opakowanie, paczka dziwnie zadrżała, a wewnątrz coś głośno kłapnęło - jakby miało szczęki. Rodzeństwo zamarło i spojrzało na siebie. Wiedzieli, że Hagrid nie przysłałby im niczego niebezpiecznego, ale wiedzieli też, że Hagrid ma zupełnie inne pojęcie o tym, co jest niebezpieczne, od większości normalnych ludzi. Palce im nieco zadrżały, kiedy szturchnęli paczkę. Znowu coś głośno kłapnęło. Laura sięgnęła po lampę stojącą na szafce nocnej, uchyliła ją mocno i uniosła nad głowę, gotowa uderzyć. Harry złapał resztę brązowego papieru i pociągnął. Z opakowania wypadły... książki. Zdążyli tylko zauważyć ładną zieloną okładkę jednej z nich i złoty napis: Potworna księga potworów, gdy książki podskoczyły i zaczęły pełzać po łóżku jak dziwaczne kraby.
- Uooo... - mruknęli.
Książki zsunęły się z łóżka, spadły z trzaskiem na podłogę i popełzły po niej szybko. Laura i Harry ruszyli za nimi ukradkiem, kiedy schowały się w kącie pod ciemnym biurkiem. Mając nadzieję, że Dursleyowie nadal mocno śpią, Harry osunął się na kolana i sięgnął pod biurko, żeby je wyciągnąć.
- Auuu!
Jedna z książek chapnęła go w rękę, po czym przemknęła obok niego wraz z drugą, wciąż kłapiąc okładkami. Harry okręcił się w miejscu, skoczył na nie i przygwoździł je do podłogi. Laura szybko podała mu dwa stare paski. Harry zacisnął je wokół książek. Księgi zadygotały wściekle, ale nie mogły już podskakiwać i kłapać okładkami, więc Harry cisnął je na łóżko i sięgnął po kartkę od Hagrida i przeczytał po cichu.

Kochani,
Dużo szczęścia w dniu urodzin!
Tak myślę, że może wam będzie to pasować, że w przyszłym roku. Więcej tu nie powim. Powim wam jak się zobaczymy. Mam nadzieję, że mugole traktują was jak należy.
Wszystkiego najlepszego,
Hagrid
 
 Przekonanie Hagrida, ze gryzące książki mogą się spodobać Laurze i Harry'emu, wydało się złowieszcze, ale położyli jego kartkę obok listów Rona i Hermiony, uśmiechając się jescze szerzej. Został już tylko list z Hogwartu. Był nieco grubszy niż zwykle. Otworzyli kopertę, wyjęli pierwszy pergamin i przeczytali:

    Szanowne państwo Potter,
    pragnę przypomnieć, że nowy rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Ekspres do Hogwartu odjeżdża z Kong's Cross, z peronu dziewięć i trzy czwarte o godzinie jedenastej.
   Uczniowie trzeciej klasy mogą w określone soboty i niedziele odwiedzać wioskę Hogsmeade. Proszę przekazać rodzicom lub opiekunowi do podpisania dołączone pozwolenie. 
    Załączam listę książek niezbędnych w nowym roku szkolnym.
Z wyrazami szacunku
Profesor McGonagall
ZASTĘPCA DYREKTORA

Harry wyciągnął formularz pozwolenia i przyjrzał mu się wraz z siostrą, tym razem już bez uśmiechów. Byłoby cudownie wybrać się do Hogsmeade; wiedzieli, że to wioska całkowicie zamieszkana przez czarodziejów, a jeszcze nigdy w niej nie byli. Ale jak tu przekonać wuja Vernona lub ciotkę Petunię, żeby podpisali formularz? Spojrzeli na budzik. Była druga w nocy. Uznawszy, że będą się o to martwić rano, wrócili do swoich łóżek. Harry przekreślił kolejny dzień na karcie, na której odliczał dni dzielące ich od powrotu do Hogwartu. Potem zdjął okulary, położył się i jeszcze raz zerknął na trzy kartki urodzinowe, a potem jeszcze raz na swoją siostrę, która uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. 
Harry i Laura Potterowie byli
niezwykłymi dziećmi, ale w tym momencie czuli się jak każdy normalny człowiek - po raz pierwszy w życiu cieszyli się, że mają urodziny.
   

sobota, 28 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 36

Laura i Harry byli na kilku
 ucztach w Hogwarcie, ale jeszcze nigdy nie byli na takiej jak ta. Wszyscy byli w pidżamach, a zabawa trwała całą noc. Nałożyli sobie trochę jedzenia. Po chwili porwali się na nogi. W ich kierunku szedł Hagrid. Mimo wszystko był uśmiechnięty od ucha do ucha. Podszedł do nich i przytulił Laurę i Harry'ego, dziękują im za pomoc. Oczywiście nie zapomniał o Ronie, który musiał dla niego przezwyciężyć swój największy lęk. Lęk przed pająkami. Nagle w drzwiach stanęła pewna postać o brązowych włosach. Była to Hermiona. Podbiegła do przyjaciół. Najpierw przytuliła Laurę, która odwzajemniła gest, bo bardzo się martwiła o swoją przyjaciółkę. Później na chwilę przytuliła Harry'ego, a na koniec podała rękę Ronowi. Rozmawiali przez całą noc. Kiedy dziewczynka dowiedziała się, że profesor Lockhart odchodzi ze szkoły, była zawiedziona.
Reszta semestru letniego
minęła w cudownej mgiełce gorącego słońca. Wszystko znowu było tak samo, prócz paru drobiazgów: zniesiono lekcje obrony przed czarną magią ("Nie martwcie się, przecież mieliśmy sporo ponadprogramowych ćwiczeń z tego przedmiotu" powiedział Ron rozczarowanej Hermionie i Laurze), a Lucjusz Malfoy został odwołany z rady nadzorczej. Draco nie chodził już po szkole, patrząc na wszystkich z góry, jakby zamek był jego własnością. Przeciwnie, był przygaszony i pokorny. Natomiast Ginny Weasley odzyskała humor. Wkrótce - może nawet za szybko - nadszedł czas ich powrotu do domów na letnie wakacje. Przyjechał ekspres Hogwart-Londyn, a Laura, Harry, Ron, Hermiona, George, Fred i Ginny zdobyli przedział tylko dla siebie. Wykorzystali skwapliwe ostatnie parę godzin, w których wolno im było używać czarów przed wakacjami. Grali w Eksplodującego Durnia, wystrzelili ostatnie z fajerwerków Filibustera i ćwiczyli na sobie rozbrajanie przeciwnika. Harry był najlepszy w tej konkurencji, a jego siostra zaraz po nim.
Dojeżdżali już do dworca
Kong's Cross, kiedy Harry coś sobie prztpomniał.
- Ginny... co właściwie Percy robił, kiedy go zobaczyłaś, a później nie chciałaś tego nikomu powiedzieć?
- Ach, to - powiedziała Ginny, chichocąc. - Bo... wiecie, Percy ma dziewczynę.
Fred upuścił stertę książek na głowę Georga.
- Co?
- Prefekt Krukonów, Penelopa Clearwater - oznajmiła Ginny. - To do niej pisał przez całe ubiegłe lato. A w szkole spotykał się z nią w tajemnicy. Wlazłam na nich, kiedy się całowali w pustej klasie. Był taki zrozpaczony, kiedy została... no wiecie... zaatakowana. Ale nie będziecie się z niego śmiać, co? - dodała z niepokojem.
- Absolutnie - dodał George i zarechotał.
Ekspres Hogwart-Londyn zwolnił i w końcu się zatrzymał. Laura wyciągnęła kawałek pergaminu i zwróciła się do Rona i Hermiony.
- To jest coś, co mugole nazywają "numerem telefonu" - powiedziała Ronowi, wpisując dwukrotnie rząd cyfr, przedzierając pergamin i dając jedną część jemu, a drugą Hermionie. - W zeszłym roku powiedziałam waszemu ojcu, jak się korzysta z telefonu, będzie wiedział. Zadzwońcie do nas do Dursleyów, dobrze? Nie wytrzymamy dwóch miesięcy z samym Dudleyem...
- Wasza ciotka i wuj będą z was dumni, prawda? - powiedziała Hermiona, kiedy wyszli z wagonu i przyłączyli się do tłumu zmierzającego ku zaczarowanej barierce. - Jak usłyszą, czego dokonaliście w tym roku...
- Dumni? Zwariowałaś? Tyle razy byliśmy bliscy śmierci i przeżyliśmy? Będą wściekli...
I razem przeszli przez barierkę do 
świata mugoli. Wuj Vernon, wściekły i czerwony jak zwykle czekał na nich na parkingu.
 

piątek, 27 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 35

Przez chwilę zaległa cisza,
kiedy Harry, Laura, Ron, Ginny i Lockhart stanęli w drzwiach, pokryci brudem, szlamem i (w przypadku Harry'ego) krwią. Potem rozległ się krzyk:
- Ginny!
Była to pani Weasley, która siedziała przy kominku, płacząc. Zerwała się na nogi, za nią podskoczył pan Weasley i oboje rzucili się na swoją córkę. Harry i Laura nie patrzyli jednak na nich. Wsparty o okap kominka stał rozradowany Dumbledore, a obok profesor McGonagall, która oddychała głęboko, trzymając się za serce. Faweks przeleciał obok dzieci i wylądował na ramieniu właściciela, a w chwilę później pani Weasley zagarnęła ich i Rona w swoje ramiona.
- Uratowaliście ją! Uratowaliście ją! Jak wam się to udało?
- Myślę, że wszyscy chcemy się tego dowiedzieć - powiedziała profesor McGonagall słabym głosem.
Pani Weasley wypuściła z objęć Harry'ego i Laurę, potem rodzeństwo zawahało się przez chwilę, a potem podeszło do biurka i położyli na nim Tiarę Przydziału, inkrustowany rubinami miecz i to, co pozostało z dziennika Toma Riddle'a. I zaczęli opowiadać. Przez blisko kwadrans mówili o kompletnej ciszy: opowiedzieli im o bezcielesnym szepcie i o tym, jak Hermiona w końcu dociekła, że to głos bazyliszka wędrującego rurami kanalizacyjnymi; jak Harry i Ron wyruszyli za pająkami do puszczy, jak Aragog powiedział im, gdzie została uśmiercona ostatnia ofiara bazyliszka; jak Laura odgadła, że ofiarą była Jęcząca Marta i że wejście do Komnaty Tajemnic może być w tej łazience...
- No dobrze - powiedziała profesor McGonagall kiedy umilkli - więc znaleźliście wejście, łamiąc przy okazji ze sto punktów regulaminu szkolnego... ale, na miłość boską, Potter, jak wam się udało wyjść stamtąd żywymi?
Rodzeństwo, które trochę ochrypło, opowiedziało im o pojawieniu się w krytycznym momencie Faweksa i o Tiarze Przydziału, która podarowała im miecz. Lecz kiedy to powiedzieli, zacięli się i nie mieli pojęcia, co robić dalej. Jak dotąd nie wspomnieli o dzienniku Ridle'a... i o Ginny. Stała z głową na ramieniu pani Weasley, a łzy wciąż jej spływały po policzkach. A jeśli ją wyrzucą? Dziennik Riddle'a już nie działał... Jak im udowodnią, że to wszystko przez tą małą czarną książeczkę? Spojrzeli na siebie, a następnie na Dumbledore'a, który uśmiechał się lekko; płomienie kominka odbijały się w jego okularach.
- Mnie zaś interesuje najbardziej - powiedział łagodnie - jak Lordowi Voldemortowi udało się zaczarować Ginny, skoro moje źródła donoszą, że obecnie ukrywa się w puszczach Albanii.
Rodzeństwo poczuło jak ogarnia ich ulga- ciepła, cudowna ulga.
- C-co? - zapytał pan Weasley zdumionym głosem. - Sami-Wiecie-Kto zaczarował Ginny? Ale przecież Ginny nie... Ginny nie została.... prawda?
- To ten dziennik - powiedziała szybko Laura, biorąc go do ręki i pokazując Dumbledore'owi. - Riddle zapisał go, kiedy miał szesnaście lat.
Dumbledore wziął dziennik i uważnie obejrzał nadpalone i wilgotne kartki.
- Wspaniale - powiedział cicho. - No tak, ale on był naprawdę najlepszym uczniem, jakiego miał Hogwart. - Odwrócił się do Weasley'ów, którzy sprawiali wrażenie kompletnie oszołomionych.
- Niewiele osób wiedziało, że Lord Voldemort nosił kiedyś inne nazwisko: Tom Riddle. Sam go uczyłem, pięćdziesiąt lat temu, tu, w Hogwarcie. Po ukończeniu szkoły przepadł bez wieści... odbywał dalekie podróże... studiował i praktykował czarną magię, przebywając w towarzystwie najgorszych typów, i przeszedł tyle niebezpiecznych transformacji, że kiedy w końcu ujawnił się jako Lord Voldemort trudno było w nim rozpoznać Toma Riddle'a. Mało kto łączył Lorda Voldemorta z tym inteligentnym, ładnym chłopcem, który kiedyś był tutaj prefektem szkoły.
- Ale... Ginny - wyjąkała pani Weasley. - Co nasza Ginny... miała... z... nim wspólnego?
- Jego d-dziennik! - zaszlochała Ginny. - Ja w n-nim pisałam... a on mi odpisywał przez cały rok...
- Ginny! - krzyknął wstrząśnięty pan Weasley. - Czy niczego cię nie nauczyłem? Co ja ci zawsze powtarzałem? Żebyś nigdy nie ufała niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg. Dlaczego nie pokazałaś tego dziennika mnie albo matce? Taki podejrzany przedmiot... przecież od razu widać, że jest pełny czarnej magii!
- Ja n-nie wiedziałam... Znalazłam go wewnątrz używanej książki, którą kupiła mi mama. Ja m-myślałam, że ktoś go tam włożył i zapomniał, i...
- Panna Weasley powinna natychmiast udać się do skrzydła szpitalnego - przerwał jej stanowczym tonem Dumbledore. - To była dla niej bardzo ciężka próba. Nie zostanie ukarana. Lord Voldemort uwodził już czarownice i czarodziejów o wiele starszych od niej. - Podszedł do drzwi i otworzył je. - Ciepłe łóżko i duży, parujący kubek gorącej czekolady. Mnie to zawsze pomaga - dodał, mrugając dobrodusznie. - Pani Pomfrey jeszcze nie śpi. Właśnie podaje sok z mandragory... Mam nadzieję, że ofiary bazyliszka przebudzą się lada moment...
- Więc Hermionie nic nie jest? - ucieszył się Ron.
- Żadnych trwałych urazów - odrzekł Dumbledore.  
Pani Weasley wyprowadziła Ginny, a pan Weasley wyszedł za nimi, wciąż pogrążony w głębokim szoku.
- Wiesz co, Minerwo - powiedział z namysłem profesor Dumbledore do profesor McGonagall - myślę, że to wszystko trzeba uczcić. Mogłabyś obudzić kucharki?
- Słusznie - odpowiedziała profesor McGonagall, idąc ku drzwiom. - Zajmiesz się Potterami i Weasley'em, prawda?
- Oczywiście.
Wyszła, a Harry, Laura i Ron spojrzeli na Dumbledore'a niepewnie. Co właściwie miała na myśli McGonagall, używając słowa "zajmiesz się"? Chyba... chyba nie zostaną ukarani?
- Jeśli dobrze pamiętam, to powiedziałem wam, że jeśli ktoś złamie jeden punkt regulaminu szkolnego, to będę musiał go wyrzucić ze szkoły - powiedział Dumbledore.
Ron otworzył usta i wytrzeszczył oczy.
- Co dowodzi, że nawet najlepsi z nas powinni liczyć się ze słowami - ciągnął Dumbledore z uśmiechem. - Dostaniecie Specjalne Nagrody za Zasługi dla Szkoły i... zaraz... tak, po dwieście punktów dla Gryffindoru.
Dzieci zrobiły się różowe jak kwiatki.
- Ale jeden z tutaj obecnych wciąż milczy o swoim udziale w niebezpiecznej przygodzie -  dodał Dumbledore. - Dlaczego jesteś taki skromny, Gilderoy?
Harry drgnął. Całkowicie zapomniał o Lockharcie. Odwrócił się i zobaczył go w kącie pokoju. Na ustach słynnego profesora wciąż błąkał się lekki uśmiech. Kiedy Dumbledore zwrócił się do niego, spojrzał przez ramię, żeby zobaczyć kto do niego mówi.
- Panie profesorze - dodał szybko Ron - w Komnacie Tajemnic doszło do pewnego... wypadku. Progfesor Lockhart...
- Jestem profesorem? - zdziwił się nieco Lockhart. - Wielkie nieba, chyba musiałem być beznadziejny, co?
- Próbował rzucić Zaklęcie Zapomnienia, a różdżka wypaliła do tyłu - wyjaśnił cicho Ron Dumbledore'owi.
- A niech to! - powiedział Dumbledore, kręcąc głową, a jego długie srebrne wąsy dziwnie zadrgały. - Nadziałeś się na własny miecz, Gilderoy?
- Miecz? - zdziwił się Lockhart. - Nie mam żadnego miecza. Ale oni mają. - Wskazał palcem Harry'ego i Laurę. - Mogą ci pożyczyć.
- Czy mógłbyś zaprowadzić profesora Lockharta do skrzydła szpitalnego?  - zwrócił się Dumbledore do Rona. - Chciałbym jeszcze zamienić kilka słów z twoimi przyjaciółmi...
Lockhart wyszedł powolnym krokiem. Ron rzucił zaciekawione spojrzenie na Dumbledore'a, Laurę i Harry'ego, westchnął z żalem i zamknął za sobą drzwi.
- Przede wszystkim chciałem wam podziękować - rzekł Dumbledore, mrugając oczami. - Musieliście okazać prawdziwą wierność... tam, w Komnacie Tajemnic. Bo tylko to mogło przywołać do was Faweksa.
Pogłaskał feniksa, który sfrunął mu na kolano. Rodzeństwo uśmiechnęło się z zakłopotaniem.
- A więc spotkaliście się z Tomem Riddle'em - powiedział powoli Dumbledore. - Wyobrażam sobie, że był bardzo wami zainteresowany...
Nagle coś, no nękało ich od dawna, samo wyrwało się Laurze z ust.
- Panie profesorze... Riddle powiedział, że jesteśmy do niego podobni. Powiedział, że to bardzo dziwne podobieństwo...
- Tak powiedział? A wy co o tym myślicie?
- Wiemy, że na pewno go nie lubimy! - odpowiedział Harry o wiele głośniej niż zamierzał. - To znaczy... my jesteśmy... jesteśmy z Gryffindoru... my...
I nagle urwał, czując nową falę wątpliwości.
- Panie profesorze - zaczęła Laura - Tiara Przydziału powiedziała nam, że... że pasowalibyśmy do Slitherinu. Przez jakiś czas wszyscy myśleli, że to my jesteśmy dziedzicami Slitherina... bo znamy mowę wężów...
- Znacie mowę wężów - powiedział spokojnie - ponieważ zna ją Lord Voldemort... który jest ostatnim żyjącym potomkiem Salazara Slitherina... O ile się nie mylę, przekazał wam cząstkę swojej mocy... w ową noc, kiedy pozostawił wam te blizny. Jestem pewny, że na pewno nie chciał tego zrobić...
- Voldemort przekazał nam cząstkę samego siebie? - zapytał Harry, głęboko wstrząśnięty.
- Na to właśnie wygląda.
- Więc rzeczywiście powinniśmy być w Slitherinie - powiedziała Laura patrząc z rozpaczą na Dumbledore'a. - Tiara Przydziału dostrzegła w nas moc Slitherina i...
- I przydzieliła was do Gryffindoru - przerwał jej spokojnie Dumbledore. - Posłuchajcie mnie. Tak się zdarzyło, że macie wiele cech, które Salazar Slitherin cenił u swoich wybranych uczniów. Jego własny rzadki dar, mowę wężów... zaradność... zdecydowanie... pewien... hm... brak szacunku dla wszelkich reguł... - dodał, a wąsy znowu mu się zatrzęsły. - A jednak Tiara Przydziału umieściła was w Gryffindorze. Wiecie, dlaczego tak się stało? Pomyślcie.
- Umieściła nas w Gryffindorze tylko dlatego - powiedział Harry zrezygnowanym tonem -  bo ją o to poprosiliśmy, żeby nas nie umieszczała w Slitherinie...
- Właśnie - przerwał rozradowany Dumbledore. - A to bardzo was różni od Toma Riddle'a. Bo widzicie, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej nić nasze zdolności. - Rodzeństwo słuchało go siedząc nie ruchomo. - Jeśli chcecie dowodu, że naprawdę należycie do Gryffindoru, to przyjrzyjcie się temu.
Dumbledore wziął z biurka srebrny miecz i wręczył go Harry'emu. Ten chwycił pokrwawioną klingę i spojrzał na migocące w świetle kominka rubiny na rękojeści, nie wiedząc, o co właśnie chodzi. Przypomniał sobie słowa Laury w Komnacie: "To miecz Godryka Gryffindora".
- Tylko prawdziwy Gryfon mógł wyciągnąć ten miecz z tiary - rzekł profesor Dumbledore.
Przez blisko minutę wszyscy milczeli. Potem Dumbledore otworzył jedną z szuflad i wyjął pióro i kałamarz.
- Myślę, że powinniście najeść się i wyspać. Radzę wam zejść na dół na ucztę, a ja napiszę do Azkabanu... żeby odesłali nam gajowego. Muszę też dać ogłoszenie do "Proroka Codziennego" - dodał po namyśle. - Będzie nam potrzebny nowy nauczyciel obrony przed czarną magią. No, ale tym razem trzeba dobrze wybadać kandydatów, prawda?
Rodzeństwo wstało i podeszło drzwi. Już Harry dotykał klamki, kiedy te otworzyły się z takim rozmachem, że rąbnęły o ścianę. Na progu stał Lucjusz Malfoy, a pod jego ramieniem kulił się... Zgredek. Był obandażowany w wielu miejscach.
- Dobry wieczór, Lucjuszu - przywitał go uprzejmie Duymbledore.
Pan Malfoy wpadł do środka, prawie zwalając Laurę z nóg. Zgredek szedł za nim, trzymając się skraju jego szaty. Był wyraźnie przerażony.
- A więc to tak! - rzekł Lucjusz Malfoy, utkwiwszy zimne oczy w Dumbledorze. - Wróciłeś. Zostałeś zawieszony przez radę nadzorczą, a jednak uznałeś za stosowne wrócić do Hogwartu.
- Muszę ci wyznać Lucjusza, że dzisiaj otrzymałem listy od jedenastu członków rady nadzorczej. Mówię ci, to był prawdziwy deszcz słów! Usłyszeli, że zaginęła córka Artura Weasley'a i zażądali, żebym natychmiast wrócił. Wygląda na to, że jednak uważają mnie za najlepszego człowieka na tym stanowisku. Dowiedziałem się też od innych bardzo dziwnych rzeczy. Podobno zagroziłeś ich rodziną represjami, jeśli nie zgodzą się na zawieszenie mnie w obowiązkach dyrektora szkoły.
Pan Malfoy zrobił się jeszcze bardziej blady niż zwykle, ale jego oczy miotały iskry wściekłości.
- No i co... udało ci się już powstrzymać te napaści? - zapytał drwiącym tonem. - Schwytałeś już złoczyńcę?
- Tak, dokonaliśmy tego - odrzekł z uśmiechem Dumbledore.
- Tak? I kim on jest?
- To ta sama osoba, co ostatnio, Lucjuszu. Ale tym razem Lord Voldemort działał przez kogoś innego. Posłużył się tym dziennikiem.
Podniósł małą czarną książeczkę, z wypaloną w środku dziurą, obserwując Malfoya uważnie. Laura i Harry obserwowali jednak Zgredka. Skrzat wyczyniał dziwne rzeczy. Utkwił w rodzeństwu swoje wielkie oczy, wybrzuszając je znacząco i wciąż wskazywał to na dziennik, to na pana Malfoya, a jednocześnie grzmocił się pięścią po głowie.
- Ach tak... - powiedział wolno pan Malfoy.
- Sprytny plan - rzekł Dumbledore, wciąż patrząc panu Malfoyowi prosto w oczy. - Bo gdyby te oto dzieci... - pan Malfoy obrzucił ich krótkim, ostrym spojrzeniem - i ich przyjaciel Ron nie znaleźli książeczki... no cóż, cała wina spadłaby na biedną Ginny Weasley. Nikt nie zdołałby udowodnić, że nie działała z własnej woli.
Pan Malfoy milczał. Jego twarz przypominała teraz maskę.
- A wyobraź sobie - ciągnął Dumbledore - co mogłoby się wówczas stać... Weasley'owie należą do naszych najbardziej prominentnych rodzin czystej krwi. Łatwo sobie wyobrazić konsekwencje tego wszystkiego dla Artura Weasley'a i jego Ustawy o Ochronie Mugoli, gdyby się okazało, że to jego rodzona córka atakuje i uśmierca w szkole czarodziejów z rodzin mugoli. Na szczęście dziennik znaleziono, a wspomnienia Riddle'a zostały z niego usunięte. Kto wie, do czego by mogło dojść, gdyby tak się nie stało...
Pan Malfoy zmusił się do wypowiedzenia dwóch słów.
- Wielkie szczęście - powiedział bezbarwnym głosem.
A schowany za nim Zgredek wciąż wskazywał to na dziennik, to na Lucjusza Malfoya, okładając się pięścią po głowie. Rodzeństwo nagle zrozumiało. Skinęli do Zgredka, a ten cofnął się do kąta, gdzie zaczął się tarmosić za uczy.
- Nie chciałby nam pan powiedzieć, w jaki sposób ten dziennik trafił w ręce Ginny, panie Malfoy? - zapytała Laura.
Lucjusz Malfoy odwrócił się do niech.
- A niby skąd mam wiedzieć, gdzie znalazła go ta głupa dziewczyna? - warknął.
- Bo to pan go jej dał - powiedział Harry. - W Esach i Floresach. Wziął pan do ręki jej stary podręcznik transmutacji i wsunął do środka dziennik, prawda?
Białe dłonie pana Malfoya zacisnęły się, a następnie rozluźniły.
- Udowodnijcie to - syknął. 
- Och, tego nie da się już udowodnić - rzekł Dumbledore uśmiechając się do Laury i Harry'ego - skoro Riddle'a już nie ma w tej książeczce. Radziłbym ci jednak, Lucjuszu, żebyś już więcej nie rozdawał starych rzeczy Lorda Voldemorta. Gdyby coś jeszcze trafiło w niepowołane a niewinne ręce, to na przykład taki Artur Weasley na pewno by wyśledził ich źródło...
Lucjusz Malfoy zesztywniał, a dzieci dostrzegły, że prawa ręka drga mu lekko, jakby chciał sięgnąć po różdżkę. Powstrzymał się jednak i odwrócił do swojego domowego skrzata.
- Idziemy, Zgredku!
Gwałtownym ruchem otworzył drzwi, a kiedy skrzat podbiegł, wyrzucił go przez nie kopniakiem. Jeszcze długo było słychać żałosne jęki Zgredka. Rodzeństwo nie ruszało się z miejsca myśląc nad czymś gorączkowo.
- Panie profesorze - powiedziała w końcu dziewczynka - czy moglibyśmy oddać ten dziennik panu Malfoyowi?
- Oczywiście, Lauro - odrzekł spokojnie Dumbledore. - Ale pośpieszcie się. Wyprawiamy dziś ucztę, pamiętacie?
Laura chwyciła dziennik i wypadła z gabinetu. Harry domyślił się o co chodzi i wybiegł za nią. Zza rogu korytarza dobiegały ich oddalające się piski Zgredka. Zastanawiając się, czy plan Laury wypali, Harry szybko zdjął jeden but, ściągnął obślizgłą, brudną skarpetkę i włożył ją do książki. Potem pobiegli korytarzem. Dogonili ich na szczycie marmurowych schodów.
- Panie Malfoy - wydyszała Laura, zatrzymując się w biegu. - Mam coś dla pana.
I wcisnęła Malfoyowi do ręki dziennik z wystającą śmierdzącą skarpetą.
- Co do...
Pan Malfoy wyjął skarpetkę z dziennika, odrzucił ją ze wstrętem i przeniósł wściekły spojrzenie ze zniszczonej książki na rodzeństwo.
- Kiedyś skończycie tak nędznie, jak wasi rodzice - wycedził. - Oni też byli wścibskimi głupcami.
Odwrócił się, aby odejść.
- Zgredek! Idziemy! Powiedziałem, idziemy!
Ale Zgredek nie ruszał się z miejsca. Trzymał w ręku obrzydliwą, mokrą skarpetkę Harry'ego i wpatrywał się w nią, jakby była bezcennym skarbem.
- Mój pan dał Zgredkowi skarpetkę - powiedział zdumionym tonem. - Pan dał ją Zgredkowi.
- Co znowu? - warknął pan Malfoy. - Co powiedziałeś?
- Zgredek dostał skarpetkę - powtórzył skrzat z niedowierzaniem. - Mój pan ją rzucił, a Zgredek ją złapał. Zgredek jest.... wolny.
Lucjusz Malfoy zamarł, wpatrując się w skrarzata, po czym rzucił się na rodzeństwo.
- Przez was straciłem sługę!
Ale Zgredek wrzasnął:
- Nie zrobisz krzywdę Laurze i Harry'emu Potterom!
Rozległ się głośny huk i pana Malfoya odrzuciło do tyłu. Potoczył się po schodach jak worek kartofli, lądując na samym dole. Wstał natychmiast wyjął różdżkę, ale Zgredek znowu podniósł rękę, grożąc mu długim palcem.
- Teraz odejdziesz - powiedział, celując palec w pana Malfoya. - Nie tkniesz moich przyjaciół. A teraz odejdziesz.
Lucjusz Malfoy nie miał wyboru. Obrzucił ich jadowitym spojrzeniem, zamaszystym ruchem owinął się płaszczem i zniknął im z oczu.
- Laura i Harry Potterowie uwolnili Zgredka! - zawołał skrzat ochrypłym głosem, wpatrując się w rodzeństwo ogromnymi oczami, w których odbijało się światło księżyca. - Laura i Harry Potterowie uwolnili Zgredka!
- To wszystko, co mogliśmy dla ciebie zrobić, Zgredku - powiedziała Laura, uśmiechając się do niego. - Ale przyrzeknij mi, że już nigdy nie będziesz próbował ratować nam życia.
Brzydka, brązowa twarz skrzata rozciągnęła się nagle w szerokim uśmiechu.
- Mam tylko jeszcze jedno pytanie, Zgredku - rzekł Harry, kiedy skrzat trzęsącymi się rękami wciągnął na nogę jego skarpetkę. - Powiedziałeś nam, że to nie ma nic wspólnego z tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, pamiętasz? No więc...
- To była wskazówka, sir - przerwał mu Zgredek, otwierając jeszcze szerzej oczy, jakby to było oczywiste. - Zgredek dał szansę rodzeństwu. Dawne imię Czarnego Pana można było wymawiać, prawda?
- Nooo... tak - zgodziła się Laura. - Ale na nas już czas. Wyprawiają ucztę, a nasza przyjaciółka Hermiona już pewnie się przebudziła...
Zgredek objął ich w pasie.
- Jesteście o wiele więksi, niż się Zgredkowi wydawało! - załkał. - Żegnaj Lauro Potter! Żegnaj Harry Potterze!
Błusnęło, strzeliło i Zgredek rozpłynął się w powietrzu.
Laura i Harry zadowoleni z 
siebie, ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Na stołach były rozmaite potrawy i napoje. Zobaczyli Rona i ruszyli w jego stronę.
 

 

niedziela, 22 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 34

Riddle bystro przyglądał się 
zwierzęciu. 
- To jest feniks... - powiedział.
- Faweks - szepnęło rodzeństwo, a Laura poczuła jak złote pazury ptaka zaciskają się delikatnie na jej ramieniu.
- A to... - rzekł Riddle, patrząc teraz na szmatę, którą Faweks upuścił - to jest stara szkolna Tiara Przydziału.
Tak było. Połatana, postrzępiona i wyświechtana, leżała u stóp rodzeństwa. Riddle wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak głośno, że cała komnata dźwięczała tym śmiechem, jakby śmiało się z dziesięciu Riddle'ów naraz.
- A więc to Dumbledore przysyła swoim obrońcom! Śpiewającego ptaka i stary kapelusz! Czujecie się teraz bezpieczniej?
Nie odpowiedzieli. Nie mieli pojęcia, jaki może być pożytek z Faweksa czy Tiary Przydziału, ale nie byli już sami i z rosnącą otuchą w sercu czekali, aż Riddle przestanie się śmiać.
- Do rzeczy - powiedział Riddle, wciąż uśmiechnięty. - Spotkaliśmy się dwukrotnie: w waszej przeszłości, w mojej przyszłości. I dwukrotnie nie udało mi się was zabić. W jaki sposób przeżyliście? Powiedzcie mi wszystko. Im dłużej rozmawiamy - dodał łagodnie - tym dłużej żyjecie.
Rodzeństwo myślało gorączkowo, obliczając szanse. Riddle miał różdżki. Oni, Harry i Laura, mieli Faweksa i Tiarę Przydziału. W walce nie wiele mogli im pomóc. Ich sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Im dłużej jednak Riddle mówił, tym więcej życia uchodziło z Ginny... a... sam Riddle... tak, kontury postaci robiły się coraz wyraźniejsze, coraz bardziej realne. Jeśli ma dojść do walki, lepiej żeby doszło do niej jak najprędzej.
- Nikt nie wie, dlaczego utraciłeś swoją moc, kiedy nas zaatakowałeś - powiedział Harry. - Ja sam też tego nie wiem. Wiem jednak, dlaczego nie mogłeś nas zabić. A nie mogłeś nas zabić, bo nasza matka oddała za nas życie. Nasza zwykła, urodzona w mugolskiej rodzinie matka - dodał dygocąc ze wściekłości. - To ona powstrzymała cię od odebrania nam życia. A my widzieliśmy prawdziwego ciebie, zobaczyliśmy cię w ubiegłym roku. Jesteś wrakiem. Jesteś prawie trupem. Ukrywasz się w cudzej skórze. Jesteś szpetyny, plugawy!
Twarz Riddle'a wykrzywił ohydny grymas, lecz po chwili zmusił się do strasznego uśmiechu.
- A więc to tak. Wasza matka umarła, aby was ocalić. Tak, to jest potężne przeciwzaklęcie. Teraz rozumiem... W was nie ma nic szczególnego. Długo się nad tym  zastanawiałem. Bo... widzicie, między nami jest dziwne podobieństwo. Nawet wy musieliście to zauważyć. Jesteśmy półkrwi czarodziejami, sierotami wychowanymi przez mugoli. Znamy mowę wężów, chyba jako jedyni w dziejach Hogwartu od czasów samego wielkiego Slitherina. Nawet wyglądamy trochę podobnie... I oto okazuje się, że uratował was tylko szczęśliwy przypadek. To wszystko co chciałem powiedzieć.
Laura i Harry stali cali napięci, czekając, aż Riddle uniesie różdżkę. Ale Riddle znowu uśmiechnął się szeroko.
- A teraz, udziele wam małej lekcji. Niech zmierzy się moc Lorda Voldemorta, Dziedzica Salazara Slitherina, z mocą Laury i Harry'ego Potter, wyposażonych w najlepszy oręż, na jaki było stać starego Dumbledore'a.
Rzucił rozbawione spojrzenie na Faweksa i Tiarę przydziału, po czym odszedł. Rodzeństwo, czując strach paraliżujący im nogi, patrzyli, jak Riddle zatrzymuje się między wysokimi kolumnami i spogląda w kamienną twarz Slitherina, piętrzącą się nad nimi w półmroku. Otworzył szeroko usta i zasyczał - lecz dzieci zrozumiały, co on mówi.
- Przemów do mnie, Slitherinie, największy z Czwórki Hogwartu.
Rodzeństwo obróciło się, żeby spojrzeć na posąg; Faweks zakołysał się na ramieniu dziewczynki. Kamienna twarz drgnęła. Usta otwierały się coraz szerzej i szerzej, tworząc olbrzymią dziurę. Coś się kłębiło wewnątrz tych ust. Coś wyślizgiwało się z czarnej czeluści. Laura i Harry cofali się powoli, aż uderzyli plecami w ścianę Komnaty, a kiedy zacisnęli powieki, poczuli, że skrzydła Faweksa muskały ich policzki, jakby ptak zamierzał odlecieć. Mieli ochotę zawołać: " Nie zostawiaj nas!" ... ale cóż za szansę ma Faweks w walce z królem wężów? Coś wielkiego spadło na kamienną posadzkę: rodzeństwo poczuło jak zadrżała. Wiedzieli, co się dzieje, wyczuwali to, prawie widzieli olbrzymiego gada wysuwającego się z ust Slitherina. A potem usłyszeli syk Riddle'a:
- Zabij ich.
Bazyliszek zbliżał się powoli. Rodzeństwo słyszało złowrogi szelest łusek na zakurzonej posadzce. Zaczęli uciekać na oślep, nie otwierając oczu, wyciągając przed siebie ręce jak ślepiec, macając nimi bezradnie. Riddle śmiał się przeraźliwie... Harry potknął się. Upadł na kamienną posadzkę i poczuł smak krwi. Laura przerażona podbiegła do brata. Wąż był już blisko, słyszeli go, czuli. Gdzieś w górze, nieco na prawo od nich, rozległo się nagle donośne plaśnięcie i coś ciężkiego ugodziło rodzeństwo z taką siłą, że rzuciło ich na ścianę. Czekając na kły, które zatopią się w ich ciałach, usłyszeli rozwścieczony syk i głuchy łoskot cielska walącego się raz po raz w kamienne filary. Dziewczynka rozchyliła powieki i szturchnęła brata, aby zrobił to samo. Olbrzymi, jadowicie zielony wąż, gruby jak pień dębu, sprężył pionowo górną część swojego cielska, tak, że jego wielki łeb kołysał się między kolumnami. Dostrzegli wreszcie, co odciągnęło uwagę węża od nich. Nad potwornym łbem krążył Faweks, a bazyliszek atakował go wściekle, usiłując dosięgnąć kłami długimi i ostrymi jak szable. Faweks zanurkował. Jego długi złoty dziób nagle zniknął, a po chwili na podłogę lunął strumień czarnej krwi. Ogon gada przeleciał ze świstem tuż obok rodzeństwa, uderzając w posadzkę. Zanim zdążyli zamknąć oczy, potwór zwrócił ku nim łeb. Laura i Harry ujrzeli, że wypukłe żółte oczy bazyliszka są przekłute przez feniksa; krew tryskała z niego na posadzkę, a wąż pluł jadem w bezsilnej wściekłości.
- Nie! - zasyczał Riddle. - Zostaw ptaka! Zostaw ptaka! Za tobą jest rodzeństwo! Możesz ich wyczuć węchem! Zabij ich!
Oślepiony wąż zakołysał się, wciąż śmiertelnie groźny. Faweks krążył nad jego łbem, wyśpiewując swoją dziwną pieśń i raz za razem zadając mu potężne ciosy złotym dziobem. Ogon węża ponownie omiótł posadzkę. Zrobili unik. Coś miękkiego uderzyło chłopca w twarz. Bazyliszek przypadkowo zagarnął ogonem Tiarę Przydziału i wcisnął ją w ramiona Harry'ego. Harry złapał ją. To wszystko co im pozostało, ich ostatnia szansa. Włożył ją na głowie i rozpłaszczył się na podłodze, kiedy bazyliszek ponownie machnął ogonem. Pomóż nam... pomóż nam... błagał w myślach Harry, zaciskając powieki wewnątrz tiary. Pomóż nam!
Nie usłyszał odpowiedzi, ale nagle tiara skurczyła się gwałtownie, jakby jakaś niewidzialna ręka ścisnęła ją z całej siły. Coś bardzo twardego i ciężkiego ugodziło go w głowę, prawie zwalając z nóg. Widząc gwiazdy przed oczami, złapał koniec tiary, żeby ją ściągnąć z głowy, i wyczuł pod nią coś długiego i twardego. Spod tiary wyłonił się błyszczący srebrny miecz, z rękojeścią wysadzoną rubinami wielkości kurzych jajek.
- Zabij ich! Zostaw ptaka! Są za tobą! Węsz... wyczuj ich węchem!
Laura stanęła obok brata, przytulając się lekko do jego ramienia. 
- To jest miecz Godrika Gryffindora.... - szepnęła bratu.
Harry stał już na rozkraczonych nogach, gotów do walki. Łeb bazyliszka opadał powoli, a potworne cilelsko zwijało się w sploty. Widzieli olbrzymie, krwawiące oczodoły, widzieli rozwarty szeroko pysk, dość szeroki, by połknąć ich w całości, widzieli rzędy kłów długich jak miecz, cienkich, połyskujących, jadowitych... Łeb wystrzelił ku nim na oślep. Cofnęli się i uderzyli plecami o ścianę. Laura przytuliła się jeszcze bardziej. Bazyliszek zaatakował po praz drugi, a rozwidlony język chlasnął Harry'ego w bok. Zacisnął mocno obie dłonie na rękojeści miecza i wzniósł go nad głowę. Łeb bazyliszka opadł ponownie i tym razem wycelował dobrze, lecz gdy paszcza rozwarła się tuż nad Harrym, ten wbił miecz po rękojeść w czarne podniebienie gada. Ciepła posoka zalała mu ramiona. Poczuł ostry ból tuż nad łokciem. Jeden długi, jadowity kieł ugodził go w ramię i zagłębił się w nie coraz bardziej, aż w końcu pękł, gdy bazyliszek szarpnął łbem i padł w drgawkach na kamienną posadzkę. Harry osunął się po ścianie. Chwycił kieł, który sączył w niego jad, i wyrwał go z ramienia. Laura uklękła przy nim i chwyciła go za rękę. W jej oczach były łzy. Harry wiedział, że jest już za późno. Po jego ciele rozchodził się powoli ostry, piekący ból. Upuścił kieł i patrzył, jak krew nasącza jego szaty, lecz widział wszystko jakby przez mgłę. Komnata rozpływała się w wirze mętnych barw. Jednak teraz nie obchodziło go za bardzo jego zdrowie. Myślał tylko o tym, żeby Laura, jego jedyna siostra była bezpieczna.
- Faweks - powiedział ochrypłym szeptem. - Byłeś wspaniały. Faweks...
Poczuł, że ptak przyciska cudowną głowę do miejsca, w które ugodził go wąż. Zobaczył delikatny uśmiech na twarzy Laury. Usłyszał odgłos szybkich kroków i zobaczył za siostrą jakiś cień. 
- Jesteś już martwy, Harry Potterze - rozległ się nad nimi głos Riddle'a. - Martwy. Wie o tym nawet ptak Dimbledore'a. Wiesz, co on robi, Potter? Płacze.
Harry zamrugał powiekami. Głowa feniksa pojawiała się i znikała z pola widzenia. Po jedwabistych piórach toczyły się perłowe łzy. 
- Będę tu siedział i patrzył na twoją śmierć, Harry, a potem zabiję twoją siostrzyczkę.
Harry'ego ogarnęła senność. Wszystko wokół zdawało się wirować.
- I tak kończy słynne rodzeństwo Potter - usłyszeli odległy głos Riddle'a. - Samotnie w Komnacie Tajemnic, zapomnieni przez przyjaciół, zwyciężeni w końcu przez Czarnego Pana, którego tak nierozważnie wyzwali na pojedynek. Wkrótce wrócicie do swojej szlamowatej matki... Kupiła wam dwanaście lat pożyczonego życia... ale Lord Voldemort w końcu was dopadł. Przecież wiedzieliście, że tak się musi stać.
Jeśli to jest umieranie, pomyślał Harry, to wcale nie jest takie straszne. Nawet ból był już coraz słabszy...
Ale czy to była śmierć? Komnata wcale się nie rozpłynęła, przeciwnie, widział ją coraz wyraźniej. Potrząsnął lekko głową i zobaczył Faweksa, wciąż tulącego głowę do jego ramienia. Wokół rany jaśniała plama perłowych łez... tyle że... nie było żadnej rany... Teraz Harry zrozumiał, dlaczego na twarzy Laury widniał lekki uśmiech.
- Uciekaj, ptaku! - rozległ się nagle głos Riddle'a. - Zostaw go! Powiedziałem, uciekaj!
Rodzeństwo podniosło głowy. Riddle celował rożdżką w Faweksa; huknęło, jakby ktoś wystrzelił, i feniks wzleciał w powietrze jak złoto-szkarłatny wir.
- Łzy feniksa... - powiedział cicho Riddle, wpatrując się w ramię Harry'ego. - Oczywiście... uzdrawiająca moc... zapomniałem... - Spojrzał Harry'emu w oczy. - Ale to niczego nie zmienia. 
Uniósł różdżkę.
I znowu załopotały skrzydła feniksa i coś upadło Harry'emu na podołek. Dziennik. Przez ułamek sekundy wszyscy wpatrywali się w czarną książkę. Różdżka była wciąż wycelowana w Harry'ego i Laurę. Potem bez namysłu, bez wahania Laura chwyciła leżący obok kieł bazyliszka i podała go bratu. Harry uniósł go nad dziennikiem i z całej siły wbił go w czarny notes. Rozległ się długi, straszny, przeszywający krzyk. Z dziennika chlusnęłu strumienie atramentu, zalewając Harry'emu dłonie, ściekając na podłogę. Riddle skręcał się, zwijał i miotał, wrzeszcząc przeraźliwie... i nagle... Zniknął. Różdżki Harry'ego i Laury upadły z trzaskiem na posadzkę i zapadła cisza, przerywana tylko równomiernym kapaniem atramentu wciąż ściekającego z dziennika. Jad bazyliszka wypalił w im skwierczącą dziurę. Laura przytuliła Harry'ego, a on objął ją jedną ręką. Dygocąc na całym cile, wstali. Powoli sięgnęli po swoje różdżki i Tiarę Przydziału, a potem Harry chwycił rękojeść miecza i szarpnął mocno, wyciągając błyszczącą klingę z czarnego podniebienia bazyliszka. Wtedy usłyszeli słaby jęk dochodzący z końca Komnaty. Ginny poruszyła się. Rodzeństwo podbiegło do niej, a ona usiada. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na martwego bazyliszka, na rodzeństwo, potem na dziennik, który Harry trzymał w ręce. Westchnęła głęboko i łzy zaczęły jej spływać po policzkach.
- Em.... próbowałam wam powiedzieć na obiedzie, ale n-nie mogłam tego zrobić przy Percym. Tak, to ja... ale.... p-przysięgam, ja tego nie chciałam... to R-Riddle mnie do t-tego zmusił, on mnie opętał... i... jak wam się udało zabić to coś? G-gdzie jest Riddle? Ostatnie, co p-pamiętam, to jak wychodził z dziennika i...
- Uspokój się, już po wszystkim - powiedział Harry podnosząc dziennik i pokazując dziurę.- Nie ma już Riddle'a. Popatrz! Jego i bazyliszka. Chodź, Ginny, musimy się stąd wydostać...
- Na pewno mnie wyrzucą! - zaszlochała Ginny, kiedy Harry pomógł jej stanąć na nogach. - Tak marzyłam o Hogwarcie, odkąd wrócił z niego B-Bill, a t-teraz mnie wyrzucą i... c-co powiedzą rodzice?
Faweks czekał na nich przy wejściu do Komnaty. Przeszli koło martwych splotów bazyliszka, między dwoma rzędami wężowych kolumn i wrócili do ciemnego tunelu. Kamienne drzwi zasunęły się za nimi z sykiem. Laura widząc przerażenie Ginny objęła ją lekko ramieniem. Po kilku minutach wędrówki ciemnym tunelem Harry usłyszał chrobot kamieni.
- Ron! - zawołał, przyśpieszając kroku. - Ginny żyje! Mamy ją tutaj!
Dobiegł ich przytłumiony okrzyk radości Rona, a kiedy minęli następny zakręt korytarza, zobaczyli jego rozradowaną twarz wyglądającą przez dziurę, którą udało mu się wygrzebać w gruzowisku.
- Ginny! - Ron wyciągnął ręce przez dziurę, żeby wciągnąć ją pierwszą. - Żyjesz! Nie mogę w to uwierzyć! Co się stało?
Chciał ją przytulić, ale Ginny odepchnęła go lekko łkając.
- No, ale żyjesz i jesteś zdrowa - powiedział Ron uśmiechając się do niej. - Już po wszystkim, już... A skąd się wziął ten ptak?
Przez dziurę wleciał Faweks.
- To ptak Dumbledore'a - powiedziała Laura, przełażąc do nich.
- I skąd macie ten miecz? - zdumiał się Ron, gapiąc się w błyszczący oręż w ręku Harry'ego.
- Wyjaśnię ci, kiedy stąd wyjdziemy - odrzekł Harry, zerkając z ukosa na Ginny.
- Ale....
- Później - uciął Harry. W obecności Ginny nie bardzo chciał mówić, kto otworzył Komnatę. - Gdzie jest Lockhart?
- Tam, z tyłu - rzekł Ron, szczerząc zęby i wskazując głową w kierunku, z którego przyszli. - Nie jest w najlepszym stanie. Zresztą sami zobaczcie.
Prowadzeni przez feniksa, którego szerokie szkarłatne skrzydła promieniowały złotą poświatą, wrócili do wylotu rury. Siedział tam Gilderoy Lockhart, nucąc coś pod nosem. 
- Stracił pamięć - wyjaśnił Ron. - Jego Zaklęcie Zapomnienia zadziałało do tyłu. No, wiecie, korzystał z mojej różdżki... Walnęło w niego, zamiast w nas. Nie ma pojęcia, kim jest, gdzie jest i kim my jesteśmy. Powiedziałem mu, żeby tutaj poczekał. Może sobie zrobić krzywdę. 
Lockhart spojrzał na nich dobrodusznie.
- Witajcie - powiedział. - To dziwne miejsce, prawda? Mieszkacie tutaj?
- Nie - odrzekł Ron, patrząc na rodzeństwo i podnosząc brwi.
Laura pochyliła się i zajrzała do czeluści rury.
- Zastanawiałeś się, jak stąd wyjdziemy? - zapytała Rona.
Chłopiec pokręcił głową, ale feniks Faweks przemknął obok Laury i uniósł się teraz przed nią; jego paciorkowate oczy migotały w ciemności. Nastroszył długie złote pióra w ogonie. Laura przyglądała mu się niepewnie.
- Sprawia wrażenie, jakby chciał, żebyś go chwyciła za ogon... - powiedział Ron z zakłopotaną miną. - Ale przecież on nie uniesie człowieka.
- Faweks - rzekła Laura - nie jest zwykłym ptakiem. - Odwróciła się szybko do pozostałych. - Każdy niech złapie mocno drugiego. Ron chwyć Harry'ego za rękę, Ginny ty złap Rona za dłoń. Profesorze Lockhart...
- Mówi do ciebie - powiedział ostro Ron do Lockharta.
- Proszę chwycić drugą rękę Ginny.
Harry włożył za pas miecz i Tiarę Przydziału, Ron chwycił się jego szaty na plecach, a Harry chwycił rękę siostry, która zaciskała dłoń na dziwnie gorących piórach tworzących ogon feniksa. Wszyscy pięcioro pomknęli na górę czarnym tunelem rury. Zimne powietrze targało im włosy i zanim zdążyli się nacieszyć tak niesamowitą jazdą, już się skończyła - wszyscy powpadali na mokrą podłogę łazienki Jęczącej Marty, a kiedy Lockhart prostował swoją tiarę, umywalka ukrywająca wylot rury zasuwała się już na swoje miejsce. Marta zachichotała na ich widok.
- Żyjecie - bąknęła do Laury i Harry'ego.
- Nie widzę powodu do rozczarowania - odpowiedział Harry ponuro, wycierając plamy krwi i śluzu z okularów.
- Och... Ja tylko... tak sobie myślałam... że jeśli umrzecie, to... będziecie mile widziani w mojej toalecie - powiedziała, rumieniąc się na srebrno.
- Wow! - ucieszył się Ron, kiedy opuścili łazienkę i znaleźli się w ciemnym, opustoszałym korytarzu. - Harry! Coś mi się wydaje, że Marta się w tobie zakochała! Ginny, masz rywalkę!
Ale po policzkach Ginny wciąż spływały strumienie łez.
- Gdzie teraz? - zapytał Ron, patrząc z niepokojem na przyjaciół.
Harry wskazał ręką.
Faweks ich poprowadził,
rozjaśniając korytarz złotym blaskiem. Poszli za nim, a w chwilę później znaleźli się przed pokojem nauczycielskim. Laura zapukała i drzwi się otworzyły.
 
 

sobota, 21 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 33

Czarnowłosy, wysoki chłopak 
opierał się o najbliższą kolumnę.  Kontury jego postaci były dziwnie zamazane, jakby Harry i Laura patrzyli na niego przez zamgloną szybę.
- Ona już się nie obudzi - powiedział cichy głos.
- Tom... Tom Riddle? 
Riddle pokiwał głową, nie spuszczając oczu z twarzy rodzeństwa.
- Co to znaczy, że ona się nie obudzi? - zapytał z rozpaczą Harry. - Czy ona...czy ona jest...
- Ona wciąż żyje - odpowiedział Riddle. - Ale ledwo żyje.
Laura i Harry wpatrywali się w niego uważnie. Tom Riddle był w Hogwarcie pięćdziesiąt lat temu, a oto stał przed nimi jako szesnastoletni chłopak, spowity dziwną mglistą poświatą.
- Jesteś duchem? - zapytała Laura niepewnie.
- Wspomnieniem - odrzekł spokojnie Riddle. - Wspomnieniem zachowanym w dzienniku przez pięćdziesiąt lat.
Wskazał na posadzkę przy olbrzymich stopach posągu. Leżał tam mały czarny notes, który znaleźli w łazience Jęczącej Marty. Przez chwilę Laura i Harry zastanawiali się, skąd się wziął ten dziennik, ale teraz mieli ważniejsze sprawy na głowie.
- Musisz nam pomóc, Tom - powiedział Harry unosząc głowę Ginny. - Musimy ją stąd zabrać. Ten bazyliszek... Nie wiem, gdzie jest, ale może się pojawić w każdej chwili. Błagam cię, pomóż nam...
Riddle nie drgnął. Harry zlany potem, podciągał Ginny na kolana i schylił się po swoją różdżkę. Ale jej nigdzie nie było. Laura również zaczęła się rozglądać za swoją, ale ta także zniknęła. 
- Widziałeś może...
Spojrzeli w górę. Riddle wciąż ich obserwował... turlając różdżki Harry'ego i Laury między swoimi długimi palcami. 
- Dzięki - odpowiedziało rodzeństwo, wyciągając ręce. 
Na ustach Riddle'a błąkał się uśmiech. Wciąż wpatrywał się w rodzeństwo, bawiąc się leniwie różdżkami.
- Słuchaj - powiedziała Laura, naglącym tonem, czując, że Harry jest coraz bardziej osłabiony pod ciężarem Ginny - musimy iść! Jeśli nadejdzie bazyliszek...
- Nie przyjdzie, dopóki nie zostanie wezwany - oznajmił spokojnie Riddle.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Słuchaj, Tom, oddaj nam różdżki, możemy je potrzebować.
Riddle uśmiechnął się.
- Nie będą wam potrzebne.
Rodzeństwo wytrzeszczyło na niego oczy.
- Nie będą nam... Co to znaczy?
- Długo czekałem na tę chwilę, Harry i Lauro Potter - powiedział Riddle. - Na możliwość spotkania się z wami. Porozmawiania z wami.
- Posłuchaj - powiedział Harry tracąc cierpliwość - Chyba nie zdajesz sobie prawy z powagi sytuacji. Jesteśmy w Komnacie Tajemnic. Możemy porozmawiać później.
- Porozmawiajmy teraz - rzekł Riddle wciąż szeroko uśmiechnięty, i schował ich różdżki do kieszeni.
Harry i Laura wpatrywali się w niego, nie mogąc pojąć co to za dziwna gra,
- Co się stało z Ginny? - zapytała dziewczynka powoli.
- Cóż, to bardzo interesujące pytanie - odparł uprzejmie Riddle. - I dość długa opowieść. Przypuszczam, że prawdziwą przyczyną stanu, w jakim się znalazła Ginny, byłą jej naiwność i nieostrożność. Otworzyła swe serce i wyjawiła wszystkie sekrety niewidzialnemu obcemu.
- O czym ty mówisz? - zapytał Harry.
- O dzienniku. O moim dzienniku. Mała Ginny pisała w nim całymi miesiącami, zdradzając mi swoje wszystkie lęki i żale: jak dręczyli ją bracia, jak musiała pójść do szkoły z używanymi szatami i książkami, jak... - oczy mu rozbłysły - jak słynny, dobry, wielki Harry Potter nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, ba, chyba jej nie lubił...
Przez cały czas Riddle nie spuszczał oczu z twarzy rodzeństwa. Był w nich jakiś dziwny głód.
- To było bardzo nudne, wysłuchiwać tych wszystkich śmiesznych żalów jedenastoletniej dziewczynki. Byłem jednak cierpliwy. Odpisywałem jej, współczułem, byłem uprzejmy. Ginny mnie uwielbiała. Nikt nie rozumie mnie tak jak ty, Tom... Tak się cieszę, że mam ten dziennik, że mogę mu zaufać... To tak, jakbym miała przyjaciela, którego mogę nosić ze sobą w kieszeni...
Riddle roześmiał się. Był to piskliwy, zimny śmiech, który w ogóle do niego nie pasował. Harry i Laura poczuli, że włosy im sztywnieją i dreszcz przebiega po karku.
- Nie wstydzę się przyznać, że zawsze potrafiłem oczarować ludzi, którzy mi byli potrzebni. Ginny obnażyła przede mną swą duszę, a jej dusza okazała się akurat tym, czego potrzebowałem. Żywiłem się jej najgłębszymi lękami, najbardziej skrytymi tajemnicami i stawałem się coraz silniejszy. Stawałem się coraz potężniejszy, o wiele potężniejszy od małej panny Weasley. Na tyle potężny, że zacząłem karmić pannę Weasley moimi sekretami, że zacząłem przelewać swoją duszę w jej duszę...
- Co masz na myśli? - zapytało rodzeństwo, któremu zaschło w ustach.
- Jeszcze się nie domyślacie? To Ginny Weasley otworzyła Komnatę Tajemnic. To ona wydusiła szkolne koguty i nabazgrała te groźne napisy na ścianach. To ona poszczuła Węża Slitherina na szlamy i na kota tego charłaka.
- Nie - wyszeptała Laura.
- Tak - odpowiedział spokojnie Riddle. - Oczywiście z początku nie wiedziała, co robi. To było bardzo zabawne. Żebyście widzieli jej ostatnie zapisy w dzienniku... Teraz są o wiele ciekawsze... Kochany Tomie - wyrecytował, obserwując przerażone miny rodzeństwa - wydaję mi się, że tracę pamięć. Na mojej szacie znalazłam pełno koguciego pierza i nie mam pojęcia, skąd się wzięło. Kochany Tomie, nie mogę sobie przypomnieć, co robiłam w Noc Duchów, ale ktoś napadł na kota, a ja byłam w pobliżu, cała umazana czerwoną farbą. Kochany Tomie, Percy wciąż mi mówi, że jestem blada i dziwnie się zachowuję. Myślę, że mnie podejrzewa... Dzisiaj doszło do kolejnej napaści, a ja nie wiem, gdzie byłam. Tom, co mam robić? Wydaję mi się, że wariuję... Wydaję mi się, że to ja napadłam na każdego... Tom!
Harry zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w dłonie.
- Długo trwało, zanim ta głupia Ginny przestała ufać swojemu dziennikowi - rzekł Riddle. - W końcu zaczęła coś podejrzewać i próbowała pozbyć się go. I właśnie wtedy wy wkroczyliście w scenę. Wy znaleźliście mój dziennik, a mnie bardzo to odpowiadało. Och, jak bardzo... Każdy mógł się na niego natknąć, ale to byliście wy, osoby, które tak bardzo chciałem spotkać...
- A dlaczego chciałeś się z nami spotkać? - zapytał Harry. 
- Bo widzisz, Ginny wszystko mi o was opowiedziała. Waszą fascynującą historię. - Omiótł spojrzeniem ich blizny na czołach, a głód w jego oczach zrobił się jeszcze bardziej przerażający. - Wiedziałem, że muszę się o was dowiedzieć więcej, muszę z wami porozmawiać, spotkać się, jeśli tylko zdołam. Więc aby zdobyć wasze zaufanie, postanowiłem wam pokazać, jak wprowadziłem w pole tego kretyna Hagrida.
- Hagrid jest naszym przyjacielem - powiedziała Laura drżącym głosem. - A ty go wykorzystałeś, tak? Myśleliśmy, że popełniłeś omyłkę, a...
Riddle znowu wybuchnął śmiechem.
- Moje słowo przeciw słowu Hagrida. Chyba rozumiecie, jak to musiało wyglądać w oczach starego Armanda Dippeta. Po jednej stronie Tom Riddle, biedny, ale taki zdolny, sierota, ale taki dzielny, prefekt szkoły, ideał ucznia; z drugiej strony wielki, nierozgarnięty Hagrid, co tydzień wpadający w kłopoty, próbując hodować szczenięta wilkołaka pod łóżkiem, wymykający się do Zakazanego Lasu, żeby siłować się z trollami. Muszę jednak przyznać, że sam byłem zaskoczony, jak bezbłędnie działał ten plan. Obawiałem się, że ktoś musi w końcu zrozumieć, iż Hagrid nie może być dziedzicem Slitherina. Mnie zajęło aż pięć lat odkrycie prawdy o Komnacie Tajemnic i odnalezienie tajnego wejścia do niej... a przecież Hagrid był półgłówkiem, pozbawionym czarodziejskiej mocy! Jeden Dumbledore, nauczyciel transmutacji, był przekonany, że Hagrid jest niewinny. Zdołał przekonać Dippeta, żeby pozostawił Hagrida w Hogwarcie jako gajowego. Tak, myślę, że Dumbledore coś podejrzewał. Byłem ulubieńcem wszystkich nauczycieli, tylko on jeden nigdy mnie nie lubił...
- Założę się, że cię przejrzał - powiedział Harry. zgrzytając zębami.
- No, rzeczywiście po wyrzuceniu Hagrida przyglądał mi się bardzo uważnie - powiedział beztrosko Riddle. - Wiedziałem, że otwieranie Komnaty Tajemnic nie byłoby zbyt mądre, zanim opuszczę szkołę. Jednak nie chciałem marnować mojego wysiłku na odnalezienie jej, więc pozostawiłem mój dziennik z utrwaloną moją szesnastoletnią osobą, aby kogoś innego prowadzić moimi śladami, żeby dokończył wspaniałe dzieło Slitherina.
- No i go nie skończyłeś - powiedziała Laura triumfalnym tonem. - Tym razem nie zginął nikt, nawet kot. Za kilka godzin dojrzeją mandragory i wszyscy spetryfikowani odzyskają zdrowie.
- Czy już wam nie mówiłem - powiedział spokojnym głosem Riddle - że uśmiercanie szlam mnie nie interesuje? Od wielu miesięcy mam nowy cel, a jest nim... jesteście nim wy...
Rodzeństwo wytrzeszczyło na niego oczy.
- Możecie sobie wyobrazić, jak byłem wściekły, kiedy dziennik wpadł w ręce Ginny i to ona do mnie pisała, a nie wy. Potem zobaczyła was z dziennikiem i wpadła w panikę. A jeśli odkryjecie, jak on działa, a ja powtórzę wam wszystkie sekrety? A jeśli, co gorsza powiem wam, że to ona wydusiła koguty? No i ta głupia smarkula poczekała, aż w waszym dormitorium zrobi się pusto i wykradła dziennik. Ale ja wiedziałem, co mam zrobić. Było jasne, że jesteście na tropie dziedzica Slitherina. Z tego, co mi Ginny o was powiedziała, wynikało, że zrobicie wszystko, by wyjaśnić tę tajemnicę... zwłaszcza kiedy została napadnięta tak droga wam przyjaciółka. A Ginny powiedziała mi, że w całej szkole aż huczy, bo wy potraficie mówić językiem węży... Ściągnąłem ją tutaj na dół, żeby na was czekać. Wyrywała się i wrzeszczała... prawdę mówiąc, zrobiła się bardzo męcząca... Nie pozostało w niej jednak wiele życia: zbyt dużo przelała w mój dziennik, we mnie. Wystarczyło, bym wreszcie mógł opuścić jego stronice. Wiedziałem, że przyjdziecie. Mam do was wiele pytań.
- Na przykład? - warknęła Laura.
- Na przykład - odrzekł Riddle, uśmiechając się z wdziękiem - jak to się stało, że nie obdarzonym szczególną czarodziejską mocą niemowlętom udało się pokonać największego czarodzieja wszystkich czasów? W jaki sposób ocalaliście, z jedną zaledwie blizną, podczas gdy wielki Lord Voldemort utracił swą moc?
W jego oczach pojawił się dziwny czerwony blask.
- Dlaczego tak cię obchodzi, jak ocalaliśmy? - zapytał powoli Harry. - Voldemort był dawno po tobie.
- Voldemort - powiedział cicho Riddle - jest moją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, Lauro i Harry Potter...
Wyciągnął z kieszeni różdżkę Laury i zaczął nią wywijać w powietrzu, wypisując świetliste litery:

TOM MARVOLO RIDDLE

Potem ponownie machnął różdżką, a litery pozmieniały miejsca:

I AM LORD VOLDEMORT

- Widzicie? - wyszeptał. - Tego nazwiska używałem już w Hogwarcie, oczywiście wobec moich najbardziej zaufanych przyjaciół. Myślicie, że będę wiecznie używać nazwiska mojego ojca, nędznego mugola? Ja, w którego żyłach płynie krew samego Salazara Slitherina poprzez linię mojej matki? Ja mam nosić nazwisko zwykłego plugawego mugola, który porzucił mnie, zanim się narodziłem, bo się dowiedział, że jego żona jest czarownicą? Nie. Zaprojektowałem sobie nowe nazwisko i wiedziałem, że będą się je bali wymawiać wszyscy czarodzieje, kiedy stanę się największym czarodziejem na świecie!
Rodzeństwo czuło się tak, jakby mózgi zmieniły im się w mrożoną galaretkę. Wpatrywali się tępo w Riddle'a, chłopca z sierocińca, który dorósł, by zamordować rodziców Harry'ego i Laury i tylu innych... W końcu przełamali nie moc i powiedzieli z nienawiścią:
- Nie jesteś.
- Czym nie jestem? - prychnął Riddle.
- Nie jesteś największym czarownikiem na świecie - rzekł Harry oddychając szybko. - Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale największym czarodziejem na świecie jest Albus Dumbledore. Każdy ci to powie. Nawet kiedy byłeś silny, nie próbowałeś opanować Hogwartu. Dumbledore przejrzał się, kiedy byłeś w szkole i nadal się go boisz, gdziekolwiek się dzisiaj ukrywasz.
Uśmiech spełzł z twarzy Riddle'a, ustępując plugawej wściekłości.
- Wystarczyło moje wspomnienie, żeby Dumbledore'a usunięto ze szkoły - syknął.
- Nie odszedł na zawsze tak jak ci się wydaje! - krzyknęła Laura.
Chcieli tym zranić Riddle'a, chcieli mu dopiec do żywego. Riddle otworzył usta, lecz nagle zamarł. Skądś napłynęła muzyka. Riddle obrócił się błyskawicznie, by spojrzeć na pustą komnatę. Muzyka rozbrzmiewałą coraz głośniej. Była to dziwna, budząca dreszcze, nieziemska muzyka; Harry'emu włosy zjeżyły się na głowie, serce mu zabrzmiało, tłukąc się w pierś. Laura była jakoś dziwnie spokojna, jakby wiedziała skąd ona dochodzi. I kiedy muzyka osiągnęła taką moc, że czuli ją pod żebrami, na szczycie najbliższego filaru buchnęły płomienie. 
Pojwił się szkarłatny ptak 
wielkości łabędzia - to on wyśpiewywał tę dziwną melodię ku pogrążonemu w mroku sklepieniu. Miał połyskujący złoty ogon, długi jak ogon pawia, i złote szpony, w których trzymał jakiś łachman. W chwilę później ptak poszybował prosto ku rodzeństwu. Upuścił szmatę u ich stóp, a potem usiadł ciężko na ramieniu Laury. Kiedy złożył swoje wielkie skrzydła, rodzeństwo zerknęło w górę i zobaczyło, że ptak ma długi, ostry, złoty dziób i oczy jak czarne paciorki. Laura już wiedziała kto to jest.

 

piątek, 20 listopada 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 32

Minął miesiąc od spotkania z 
pająkami. Mandragory jeszcze nie były zbytnio dojrzałe więc Hermiona i reszta uczniów, którzy zostali spetryfikowani nadal leżą w skrzydle szpitalnym. Uczniom, którzy nie zostali zaatakowani odpuszczono w tym roku egzaminy końcowe. Tylko dlatego Laura, Harry i Ron byli trochę zadowoleni. Pewnego dnia kiedy przyjaciele przechodzili obok pokoju nauczycielskiego zaciekawiła ich rozmowa profesorów. Zatrzymali się.
- Panie profesorze doszło do kolejnej napaści - powiedziała profesor McGonagall. Dzieci stwierdziły, że w środku są wszyscy nauczyciele, więc sprawa jest poważna. - Zaatakowaną małą dziewczynkę, pierwszoroczną...
- Kogo? - zapytał Albus Dumbledore.
- Ginny Weasley.... Sytuacja jest poważna....Tym razem potwór zabrał ją ze sobą....
Pod Ronem zaczęły się uginać nogi. Nie mógł uwierzyć, iż jego jedyna siostra jest teraz sama z bazyliszkiem.
- Lockhartcie....Chyba już pora, abyś zadziałał - zwrócił się profesor Dumbledore do ów nauczyciela.
- Ja? - zdziwił się.
- Ależ tak - mówił mrocznym głosem Snape. - Przecież to pan naucza tu obrony przed czarną magią. To pana obowiązek.
- Ależ tak! Przygotuję się i jak najszybciej wyruszam.
Otworzyły się drzwi. Nauczyciele ujrzeli zdziwione i przerażone miny przyjaciół. Profesor McGonagall wytłumaczyła im wszystko. Okazało się, iż państwo Weasley już jest w drodze do Hogwartu. Laura, Harry i Ron po rozmowie ruszyli w stronę dormitorium. Po drodze dziewczynka nagle się zatrzymała.
- Ej. Przecież Lockhart nie wie gdzie jest wejście do Komnaty Tajemnic.
- A ty wiesz? -zapytał Ron.
- Nie, ale znam osobę, która powinna to wiedzieć.
Szybko pobiegła w stronę łazienki Jęczącej Marty. Chłopcy bez zastanowienia ruszyli za nią. Kiedy weszli do łazienki Marta jak zwykle siedziała w swoim ulubionym miejscu. Czyli w rurach. Kiedy usłyszała nawoływanie Laury szybko wyleciała i oburzona stanęła przed nimi.
- Marto! Ty zginęłaś w tej łazience, prawda? - zapytała dziewczynkę.
- Może....
- Powiedz nam! Ten potwór porwał Ginny....- powiedział Ron.
Marta po chwili namyślenia odparła:
- Tak zginęłam tutaj! Zabił mnie okropny, ogromny wąż o przerażającym wzroku!
- A skąd on wyszedł? Gdzie jest wejście do Komnaty? 
- Tam! - krzyknęła i wskazała palcem na kran stojący na środku pomieszczenia.
Przyjaciele podeszli w wskazane miejsce. Po chwili Harry powiedział:
- Ej, wydaje mi się, że tu jest wejście.
- Skąd ta pewność? -zapytała Laura.
- Bo tutaj jest namalowany wąż.
Faktycznie. Na kranie widniał mały, zielony wężyk. 
- Musimy iść po Lockharta. Sami nie damy rady. 
Kiedy znaleźli się pod gabinetem zapukali do drzwi. Usłyszeli szmer. Drzwi się otworzyły i stanął w nim Lockhart. Zaprosił ich do środka. Ku zdziwieniom dzieci na ścianach nie wisiał żaden obraz. W pomieszczeniu stało mnóstwo walizek.
- Co pan robi?! - zapytali przyjaciele.
- Em...muszę tymczasowo wyjechać.
- Wyjechać! Pan musi nam pomóc uratować Ginny! - krzyknął Ron.- Precież pan się na tym zna!
Lockhart zapiął walizkę i odwrócił się do nich.
- Myślicie, że te wszystkie dokonania są moje? 
- A nie? - zdziwił się Harry.
- Jak widać nie. Żeby osiągnąć sławę trzeba być nieuczciwym. Ja nie przeżyłem żadnej z przygód, które opisałem.
- Ale przecież wszyscy myślą, że to pan.
- Wiecie....istnieje takie coś jak zaklęcie zapomnienia. Użyłem go, aby podkraść innym dokonania. Oni zapominali o wszystkim, a ja przypisywałem sobie osiągnięcia. A teraz niestety muszę iść.
- Nie pozwolimy panu! - postawiła się Laura.
- A co zrobi mi banda małych dzieciaczków? - zakpił.
- My nic, ale Dumbledore tak.
Lockhart pobladł, wyciągnął różdżkę, ale Harry był szybszy i go rozbroił. Ruszyli w stronę łazienki. Zatrzymali się przed zlewem.
- Tylko jak tam wejść? - zastanawiał się Harry.
- Może spróbujcie powiedzieć coś w języku węży? - podsunął Ron.
Rodzeństwo spojrzało na siebie i spróbowało powiedzieć po wężowemu "otwórz się". Próbowali parę razy. Ron i Lockhart słyszeli tylko jakieś syczenie. W końcu wąż na kranie się poruszył, zlew się cofnął i zrobiła się wielka dziura w podłodze. Nie było widać dna. Przyjaciele postanowili, że najpierw wskoczy tam nauczyciel. Po chwili kłótni Lockhart nie miał wyjścia.Wskoczył, za nim Harry, a później Laura i Ron. Upadli na błoto. Bardzo tam śmierdziało. Harry i Laura poszli kawałek dalej kiedy usłyszeli głos Lockharta. Mężczyzna trzymał w ręce popsutą różdżkę Rona. 
- Teraz będzie z wami koniec. Zapomnicie o wszystkim, a ja wrócę spokojnie i powiem wszystkim, że dziewczynki nie udało się uratować. Będę jeszcze bardziej sławny. Obliviate!
Zobaczyli zielony dym i Lockharta leżącego na ziemi. Usłyszeli głośny odgłos i sterta kamieni odgrodziła Harry'ego i Laurę od Rona i Lockharta.
- Ron! - zawołało rodzeństwo.
- Nic mi nie jest! Idźcie dalej! Ja sobie z nim poradzę!
- Na pewno?
- Tak!
- To spróbuj w tym czasie usunąć trochę kamieni!
Rodzeństwo ruszyło przed siebie. Im dalej szli tym bardziej śmierdziało. Nagle zobaczyli jakieś długie, ogromne cielsko. Myśleli, że to bazyliszek, ale na szczęście okazało się, iż to tylko jego skóra. Przyjrzeli jej się chwile i ruszyli w stronę ogromnych drzwi. Były na nich srebrne węże. Rodzeństwo postanowiło spróbować sposobu jakiego użyli na górze. Węże drgnęły i zaczęły się przesuwać. Drzwi otworzyły się. Laura i Harry nie chętnie weszli do komnaty. Zobaczyli małą Ginny leżącą na podłodze. Podbiegli do niej. Próbowali ją obudzić. Harry rzucił różdżkę na ziemie i nachylił się przy niej. Laura uczyniła to samo, ale postanowiła zachować różdżkę. Dziewczynka nie ruszała się, nie reagowała. Rodzeństwo myślało, że nie żyje.
Usłyszeli jakiś głos za sobą.
Odwrócili się i zobaczyli znajomą twarz, na której widniał szeroki uśmiech.