środa, 28 października 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 14

Usłyszeli spokojną muzykę. Zobaczyli 
 trzy głowy leżące na ziemi. Harry wyciągnął flet w odpowiednim momencie, bo właśnie dzwięk ucichł i pies się obudził. Spojrzał na nich żółtymi oczami i chłopiec zaczął grać. Puszek ziewnął i znów zasnął. Dzieci podeszły po cichu do klapy, otworzyły ją i zobaczyły dziurę, która wydawała się nie mieć dna.
- Ja pójdę pierwsza. - powiedziała Laura.
- Idę z tobą. -oznajmił Harry i dał flet Hermionie, która zaczęła grać. Rodzeństwo chwyciło się za ręce i wskoczyło do niej. Lecieli przez chwilę. Nagle upadli na czymś miękkim
- Możecie skakać! - krzyknęli.
Po chwili obok nich pojawił się Ron. Hermiona także skoczyła, ale wylądowała na jakieś kamiennej kładce, z której zeskoczyła i znalazła się pod nimi. Reszta też chciała zejść, ale nie mogli. Coś ich trzymało, a dokładnie jakieś rośliny zaczęły się oplatać wokół ich ciał.
- To diabelskie sidła! Nie ruszajcie się! - krzyknęła Hermiona w chwili kiedy obok niej pojawiła się Laura. Najwidoczniej wiedziała co robić. Po chwili obok nich spadł Harry. Ron nie mógł się wydostać.
- Lumos Solem! - krzyknęła Hermiona i z jej różdżki wydobyło się bardzo jasne i duże światło.
Ron pojawił się obok nich i szybko wstał.
- Światło! Przecież one nienawidzą światła. Genialne. - mówiła Laura do Hermiony.
Doszli do końca korytarza. Usłyszeli cichy szelest i jakby pobrzękiwanie.
-Myślicie, że to duch? - zapytał Ron.
- Nie wiem... mnie to przypomina skrzydła... - odpowiedział Harry i otworzył drzwi. Weszli do jasno oświetlonej komnaty o wysokim sklepieniu, pełną małych, niezwykle barwnych ptaszków, kłębiących się i wirujących w powietrzu. Po drugiej stronie były ciężkie, drewniane drzwi.
- Myślicie, że się na nas rzucą jak będziemy przechodzić przez komnatę? - zapytał rudowłosy chłopiec.
- Chyba tak. - odpowiedział Harry. - Nie wyglądają zbyt groźnie, ale jeśli rzucą się całą chmarą... No, ale nie mamy wyboru... Biegnę.
Wziął głęboki oddech, zasłonił twarz rękami i pobiegł. Dotarł na drugi koniec komnaty. Spodziewał się ukłuć ostrych dziobów i pazurów, ale nic nie poczuł. Nadusił klamkę, lecz drzwi były zamknięte. Zobaczył obok siebie przyjaciół i siostrę.
- Alohomora! - powiedziała Laura, ale to nic nie dało.
- No i co teraz?
- Te ptaki... przecież nie mogą być dla dekoracji. - powiedziała Hermiona.
Popatrzyli na stworzenia, szybujące nad ich głowami, połyskujące, podzwaniające cicho w powietrzu... Podzwaniające?
 - To nie ptaki! - krzyknął nagle Harry. - To są klucze! Uskrzydlone klucze... popatrzcie uważnie. - Rozejrzał się wokoło, kiedy Laura, Hermiona i Ron przypatrywali się stadu latających kluczy. - Tak! Popatrzcie! Miotły! Musimy złapać właściwy klucz!
- Ale tu są setki kluczy! - powiedziała Laura.
Ron uważnie przyjrzał się dziurce od klucza.
- Musimy szukać dużego, staroświeckiego... prawdopodobnie srebrnego, jak klamka.
Chłopcy chwycili miotły i pognali w stronę kluczy. Trochę to trwało, ale w końcu wylądowali z odpowiednim kluczem. Wsadzili go do dziurki, gdy usłyszeli trzepot skrzydeł. Wszystkie klucze leciały ku nim. Szybko go przekręcili i wbiegli do następnej komnaty. Zobaczyli wypuklenia w drzwiach co znaczyło, że klucze wbiły się w nie.
Następne pomieszczenie było tak ciemne, że początkowo nic nie widzieli. Po chwili zapłonęło światło i ich oczom ukazał się zdumiewający widok. Stali na skraju olbrzymiej szachownicy, za czarnymi figurami, które były większe od nich i wyrzeźbione z ciemnego kamienia. Po drugiej stronie komnaty stały w dwóch rzędach białe figury. Dzieciom przebiegł dreszcz po plecach - posążki nie miały twarzy. 
- I co teraz zrobimy? - zapytała Hermiona, która wszystko wiedziała, ale teraz miała pustkę w głowie.
- To przecież jasne nie? - odpowiedział Ron. - Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.
Za białymi figurami widniały drzwi.
- Ale jak? - zapytał Harry.
- Chyba będziemy musieli sami chodzić po szachownicy.
Podeszli do czarnego skoczka. Ron wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Koń natychmiast zaczął grzebać kopytami po kamiennej posadzce, a rycerz zwrócił ku Ronowi głowę w przyłbicy.
-Czy mamy...ee... dołączyć się do was żeby przejść na drugą stronę? 
Rycerz skinął głową, Chłopiec zwrócił się do przyjaciół.
- Niech pomyślę... Wydaję mi się, że musimy zastąpić cztery czarne figury. No dobra. Harry zajmij miejscę gońca, Hermiono ty stań na miejscu wieży, a ty, Lauro stań na miejscu drugiej wieży.
- A ty? 
- Ja będę skoczkiem.
Posążki chyba to słyszały, bo jak skończył, wymienione figury zeszły z szachownicy, pozostawiając cztery wolne miejsca. Zaczęła się gra. Białe figury zaczynają. Pion przeciwnika posunął się o dwa pola. Ron kierował czarnymi figurami. Gra toczyła się dość długo. Pierwszego szoku doznali, kiedy królowa przewróciła ich drugiego skoczka i powlokła poza szachownicę, gdzie został, leżąc twarzą w dół. Dzieci przegrywały, ale w końcu nadeszła okazja na wygraną.
- Wygramy, jeśli... - mówił wolno Ron. - Sluchajcie nie mamy wyboru. Muszę się poświęcić. 
- Nie! - krzyknęli przyjaciele.
 - To są szachy! - szepnął Ron. - Trzeba ponosić ofiary! Teraz zrobię ruch o jedno pole do przodu, ona mnie zabije... a ty Harry, będziesz mógł zaszachować ich króla!
-Ale.... - zaczęła Laura.
- Chcecie powstrzymać Snape'a czy nie?
- Ron...
- Słuchajcie, jeśli się nie pośpieszymy on zabierze Kamień!
Nie było innego wyjścia. Ron zrobił swój ruch. Królowa powaliła go na ziemię. Laura zaszła łzami, a Hermiona chciała do niego pobiec, ale uświadomiła sobie, że nie może. Harry zaszachował ich króla i gra się skończyła wygraną przyjaciół. Dzieci zeszły się wokół Rona. 
- Nic mu nie będzie. - oznajmiła Hermiona.
- Ty z nim zostań, a my pójdziemy dalej. - powiedział Harry i ruszył ze swoją siostrą w stronę drzwi. Znaleźli się w pomieszczeniu, w którym śmierdziało zgnilizną. Zobaczyli leżącego na podłodze rannego trola. Ominęli go i przeszli przez kolejne drzwi. Znaleźli się w pustej komnacie, w której stał tylko stół, a na nim jakieś eliksiry. Rodzeństwo podeszło bliżej. Przy ścianach pojawił się ogień, który odgradzał im przejście do drzwi.
- Co teraz? - zapytał chłopiec.
Laura trzymała w ręce jakąś kartkę i zaczęła czytać na głos:

Groza chyba za wami, a szczęście przed wami,
Dwie z nas wam pomogą, żadna nie omami,
Jedna z siedmiu pozwoli pójść dalej przed siebie,
Inna pozwoli wrócić temu, który jest w potrzebie,
Dwie z nas kryją zacne wino pokrzywowe,
Trzy truciznę wsączą w serce oraz w głowę.
Wybieraj, jeśli nie chcesz cierpieć tutaj wiecznie,
Oto cztery wskazówki, jak przeżyć bezpiecznie:
Pierwsza: jakkolwiek chytrze trucizna się skrywa,
Jest zawsze z lewej strony tego, co dała pokrzywa;
Druga: różną mają zawartość butelki ostatnie,
Lecz jeśli chcesz iść na przód, nie pij płynu z żadnej;
Trzecia: różne mają flaszki kształty i wymiary,
Lecz najmniejsza i największa kryją dobre czary;
Czwarta: obie drugie od końca smak podobny mają,
Choć wyglądem całkiem się nie przypominają.

- To napewno robota Snape'a. - rzekł Harry. - Szkoda, że nie ma tu Hermiony.
Spojrzał na Laurę ze zdumieniem, a ona westchnęła i pojawił się na jej twarzy uśmiech.
- Wspaniale! - powiedziała. - To nie jest magia tylko logika. Zwykła zagadka. Wielu najpotężniejszych czarodziejów nie ma pojęcia o logice. Dla nich to pułapka bez wyjścia.
- Na szczęście mam bardzo mądrą siostrę. - powiedział Harry patrząc na nią z zadowloeniem.
Dziewczynka zaczęła czytać kartkę jeszcze raz. Po kilkunastu minutach oznajmiła podnosząc fiolkę z niebieskim płynem.
- To ta. Tak myślę. - popatrzyła znacząco na brata i wzięła łyk. Harry zrobił to samo. Poczuli zimno w brzuchu. Wzięli głęboki wdech i przebiegli przez ogień. Udało się. Nie poparzyli się. Stali teraz przed ogromnymi drzwiami. Weszli do środka. To co tam zobaczyli było bardzo dziwne.
Stał tam profesor Quirrell. 
Nie wiedzieli co powiedzieć. Spodziewli się kogoś innego.
- To pan? - zapytali z niedowierzaniem.
- Tak. - odpowiedział zadowolony, już nie swoim jąkającym się głosem, tylko pewnym siebie tonem. - Podejrzewaliście Snape'a, a on chciał was tylko uratować.
- Jak to? Przecież on chciał zabić Harry'ego podczas meczu i groził panu! - mówiła Laura.
- Nie to nie on chciał zabiła Pottera tylko ja. Snape szeptał jakieś przeciw zaklęcia. Nie żyłbyś gdyby nie panna Granger. Kiedy szła podpalić szatę profesora natknęła się na mnie i przez nią straciłem kontakt wzrokowy.
- Ale....
- No tak. No bo przecież kto by się spodziewał, że ten biedny, jąkający się profesor Quirrell mógłby zrobić coś takiego. Kiedyś byłem nikim, ale teraz dzięki mojemu panu jestem kimś innym. Kimś lepszym.
Nagle dzieci usłyszały dziwny głos, który już kiedyś słyszeli.
- Pokaż ich! Chce ich zobaczyć... - szeptał.
Profesor zaczął zdejmować swój turban. Odwrócił się i rodzeństwo się przeraziło. Na tyle jego głowy była twarz. Strasznie pomarszczona i stara.
- O! Potterowie...
Teraz wiedzieli kto to jest. To był Voldemort. Nie obchodziło ich teraz jakim cudem znalazł się w Hogwarcie i dlaczego jest w profesorze Quirrell'rze. Chieli się tylko go pozbyć. Poczuli ukłucie. Ich blizny zaczęły ich piec.
- A teraz spójrzcie w lustro i powiedzcie mi gdzie jest tan przeklęty Kamień!
Profesor odwrócił się i mierzył w nich różdżką.  Rodzeństwo także wyjęło różdżki, ale profesor był szybszy i powiedział zaklęcie rozbrajające. Nie mieli wyboru. Podeszli do zwierciadła Ain Eingarp i spojrzeli w nie. Zobaczyli jak Harry wyciąga ze swojej kieszeni Kamień Filozoficzy. Chłopiec dotknął kieszeni i poczuł jakąś małą rzecz.
- Powiedzcie co widzicie! 
- Jesteśmy szczęśliwi. Ja jestem najlepszym graczem quidditch'a, a Laura jest najlepszą uczennicą Hogwartu. - powiedział Harry i zaczął się powoli wycofywać ze swoją siostrą w stronę drzwi.
- Kłamie! Ma go w kieszeni! - mówił Voldemort.
Quirrell wypowiedział zaklęcie i przed nimi pojawił się wysoki ogień. Profesor zbliżał się coraz bardziej. Laura przytuliła się do brata. Bardzo się bali. Nagle usłyszeli jakiś krzyk. Profesor trzymał się za rękę, a ona ta jakby się topiła. Rodzeństwu przypomniało się, że jak myślą o nim to się coś dzieje. Quirrell chwycił się za głowę. Zmniejszał się coraz bardziej. W końcu zniknął.
Zobaczyli czarną zjawę, która pełzła
ku nim. Ich blizny zaczęły boleć coraz bardziej. Mieli zamglone oczy. Zobaczyli jakąś wysoką postać. Była zbyt nie wyraźna, aby mogli powiedzieć, kto to był. Upadli na ziemię i zemdlali.          
                                       

1 komentarz:

  1. Szczerze mówiąc nie za bardzo lubię Harrego Poterra, ale opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu! :)
    Przeczytałam wszystkie rozdziały i czekam na kolejny :)

    http://peeegi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń