poniedziałek, 11 stycznia 2016

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 44

Tydzień później dostali list
od Hagrida w sprawie Hardodzioba. Jego pismo było jeszcze bardziej koślawe, niż zazwyczaj. Kartka była poplamiona rozmazanym atramentem. Domyślili się (po przeczytaniu treści) że Hagrid płakał podczas pisania. Treść brzmiała tak:

Chciałem wam bardzo podziękować, za wszystko co zrobiliście dla mnie i Dziobka. Niestety podczas przesłuchiwania zestresowałem się i myliłem niektóre słowa. Wasze argumenty były dobre, lecz niestety za mało przekonujące. Dziobek został skazany na śmierć.... Na szczęście data wyroku nie jest jeszcze ustalona. Biedak... będzie musiał przez nie wiadomo jak długi czas być przywiązany. Jeszcze raz dziękuję za wszystko.
Hagrid

Przyjaciele nie mogli w to uwierzyć.
Bardzo chcieli iść odwiedzić Hagrida, aby go pocieszyć, ale Hermionie się przypomniało, że Laura i Harry mają zakaz wychodzenia z zamku bez nauczyciela. W ten sam dzień rodzeństwo nie wytrzymało i kazało Ronowi przeprosić Hermionę, za to, że za bardzo na nią nakrzyczał. Laura cały czas mu mówiła, że ich przyjaciółce jest bardzo ciężko i jest smutna z tego powodu, iż się pokłócili. Ron początkowo jej nie wierzył, ale kiedy zobaczył pewnego dnia Hermionę w salonie za stertą książek ocierającą łzy, coś w nim pękło i ją przeprosił. Laura i Harry wtedy odetchnęli z ulgą, bo mieli już dość tej ich kłótni.
W końcu nadszedł listopad, a
wraz z nim Dzień Duchów. O dziwo dzisiaj odbędzie się pierwszy mecz quidditcha. Gryffindor vs Hufflepuff. Pogoda nie zmieniła się wcale. Nadal wiało, padało i była mgła. Te warunki nie sprzyjały za bardzo grze, lecz i tak Gryfoni nie tracili nadziei, że uda się im wygrać. Kiedy cała widownia była zapełniona, Wood jeszcze przypomniał zawodnikom Gryffindoru taktykę i wyszli ze swoimi miotłami na boisko. Zostali przywitani gromkimi oklaskami ze strony Gryfonów. Kiedy na boisko weszli Puchoni, kapitanowie drużyn, Oliver Wood i Cedrik Diggory uścisnęli sobie dłonie. wszyscy przyjęli stanowiska i na gwizdek wznieśli się w górę. Zaczęła się gra. Harry krążył nad boiskiem wypatrując znicza, lecz to było trudne, bo mgła ograniczała pole widzenia. Harry chciał jak najszybciej złapać znicz, bo po pierwsze: było strasznie zimno, a po drugie: chciał to zrobić przed Cedrikiem, który jest na prawdę dobry. Co chwilę było słychać głos Lee Jordana, który komentował mecz. Często któraś z drużyn zdobywała punkty. Nagle Harry ujrzał małą złota kuleczkę latającą beztrosko na drugim końcu boiska. Szybko ruszył ku niej i ujrzał jak Cedrik leci za nim. Znicz nagle zawirował i ruszył ku górze. Harry ruszył za nim. Znajdował się coraz wyżej i wyżej. Kiedy miał go na wyciągnięcie ręki, zobaczył wokół pełno dementorów. Poczuł te same zimno co wtedy w pociągu. Chciał zawrócić, ale nie mógł. Poczuł jak spada, nie mógł się poruszyć. W tym samym czasie, kiedy wszyscy z przerażeniem patrzyli na spadające ciało Harry'ego, Laura także poczuła te zimno i zemdlała. 
Obudzili się w skrzydle szpitalnym.
Leżeli na sąsiednich łóżkach. Kiedy otworzyli oczy zobaczyli jak zawodnicy Gryffindoru i ich przyjaciele są wokół nich zgromadzeni.
- C-co się s-stało? - zapytał Harry zakładają okulary.
- Ty spadłeś z miotły, a Laura nagle zemdlała - powiedział z przerażeniem Neville.
- Ale.... jak? - zapytała dziewczynka, opierając się na łokciach.
- To przez dementorów - oświadczyła Hermiona. - Dumbledore się bardzo zdenerwował, że wkroczyli na teren szkoły i zaatakowali uczniów. Coś mi się wydaję, że ich przegoni.
- A co z meczem? Kto wygrał? - zapytał gorączkowo Harry.
- Puchoni wygrali - powiedział zawiedziony Fred.
- Zaraz po tym jak spadłeś, Diggory złapał znicz - dokończył równie smętnym głosem George.
Nagle Hermiona szturchnęła Rona i spojrzała na niego znaczącym wzrokiem, a ten szybko wyjął coś spod łóżka.
- Harry, bo....  jak spadłeś to twoja miotła poleciała w stronę bijącej wierzby i.... - wysypał z torby jej kawałki, a Harry zrobił przerażoną i jednocześnie smutną minę.
- Da się ją naprawić? - zapytał biorąc do ręki kawałek miotły.
- Niestety nie - oświadczył ze smutną miną Ron.
Rozmawiali jeszcze chwilę, ale w końcu pani Pomfrey stwierdziła, że Laura i Harry muszą odpocząć i wszystkich wyprosiła. Kiedy wyszli Harry spojrzał zawiedzionym wzrokiem na siostrę, a ta się uśmiechnęła. Jej wyraz twarzy mówił: Nie martw się, wszytko będzie dobrze.
Na drugi dzień wyszli ze
skrzydła szpitalnego. Kiedy skończyli lekcje, na korytarzu zaczepił ich profesor Lupin.
- Lauro! Harry! Moglibyście pójść ze mną do mojego gabinetu? - zapytał się ich.
Oni spojrzeli na się na siebie i uprzejmie odpowiedzieli:
- Tak, profesorze.
Ruszyli za nauczycielem w stronę jego gabinetu. W środku zobaczyli dużą czarną skrzynkę. Znów im się przypomniało to, co usłyszeli w pubie. Lecz niestety nie mogli o to zapytać.
- Słyszałem o tym incydencie z dementorami - zaczął profesor przeglądając jakąś książkę na biurku.
- No właśnie. Tak sobie myśleliśmy i chcieliśmy pana zapytać.... czy jest jakieś zaklęcie żeby się przed nimi chronić? - zapytała Laura.
- Jest takie, lecz jest bardzo skomplikowane.
- Proszę nas go nauczyć - powiedział Harry, a profesor Lupin spojrzał na nich.
- Jesteście pewni? To jest bardzo trudne zaklęcie.
- Jesteśmy pewni - odpowiedzieli równocześnie.
Profesor westchnął i podszedł do czarnego kufra. Gestem zachęcił rodzeństwo, aby do niego podeszło.
- No dobrze. Będziemy więc trenować na boginie, bo na prawdziwym dementorze na początku moglibyście sobie nie dać rady. Więc tak. Pomyślcie o naprawdę szczęśliwym wydarzeniu w waszym życiu. Musi one być naprawdę silne.
Rodzeństwo zastanowiło się chwilę. To było bardzo trudne. Harry głowił się nad tym dłużej niż Laura. W końcu zdecydował, że najszczęśliwsze wydarzenie w jego życiu to to, jak po raz pierwszy złapał znicz podczas jego pierwszego meczu. Laura zaś zdecydowała, że najszczęśliwsza była wtedy, kiedy poznała Hermionę i Rona. 
- Już? Dobrze, a teraz wyjmijcie różdżki i powiedzcie Expecto Patronum.
- Expecto Patronum - powiedzieli jednocześnie.
- Dobrze. Tylko jak wypuszczę bogina, to musicie bardzo mocno się skupić na tej najszczęśliwszej rzeczy. To kto pierwszy?
- Ja - powiedział Harry i podszedł bliżej kufra.
Skupił się na tym wydarzeniu. Kiedy profesor Lupin wypuścił bogina, zamienił się on w dementora. Harry poczuł zimno i starał się powiedzieć:
- Expecto... Expecto.... Expecto.....
Upadł na ziemie. Usłyszał głos, lecz nie był to głos jego matki. Był to jakiś mężczyzna. Lily, zabierz dzieci. Ja się nim zajmę. Uciekajcie! Był to ich ojciec, James. Kiedy się otrząsnął zobaczył pochyloną nad nim Laurę, jedzącą czekoladę. On także dostał. Domyślił się, że ona też próbowała, ale jej się nie udało.
- Słyszałaś ten głos? - zapytał biorąc do buzi kawałek czekolady.
- Taak... myślisz, ze to był.... tata? 
- Też mi się tak wydawało.
- On nas chciał uratować - mówiła Laura, a w jej oczach pojawiły się łzy, które powstrzymała przed wypłynięciem. Temat rodziców był dla niej bardzo trudny.
- Tak. Dla Jamesa wy i Lily byliście najważniejsi - stwierdził profesor Lupin.
- Pan znał naszych rodziców? - zdziwił się Harry zapominając o podsłuchanej rozmowie.
- Tak. Przyjaźniliśmy się. To byli wspaniali ludzie. No dobrze... może starczy już na dzisiaj?
Laura i Harry jednak nie chcieli przestać. Próbowali jeszcze parę razy. Laurze udało się wyczarować małą niebieską mgiełkę, ale ta i tak była za słaba, wiec profesor Lupin musiał pomóc. Pod koniec dzisiejszych zajęć nauczyciel stwierdził, że najszczęśliwsze wydarzenie Harry'ego jest zbyt słabe, więc chłopiec musiał wymyślić inne.
Takie zajęcia mieli dwa lub trzy
razy w tygodniu. Szło im coraz lepiej. Laurze raz udało się wyczarować jakiś niezgrabny kształt, który nie przypominał niczego, ale profesor Lupin i tak ją pochwalił, bo to było strasznie trudne zaklęcie. Ron i Hermiona bardzo im zazdrościli, że mogą się uczyć tego zaklęcia, bo było ono strasznie skąplikowane. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz