sobota, 5 grudnia 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 38

Kiedy następnego ranka
Harry i Laura zeszli na śniadanie, zastali już całą trójkę Dursleyów siedzącą przy kuchennym stole. Gapili się w nowiutki telewizor, który kupili na powitanie Dudley'a, kiedy przyjechał na letnie wakacje. Dudley uskarżał się zawsze, że musi wciąż biegać od lodówki w kuchni do telewizora w salonie. Teraz większość czasu spędzał w kuchni, utkwiwszy swoje prosiakowate oczka w ekranie telewizora, podczas gdy jego pięć podbródków trzęsło się miarowo od nieustannego przeżuwania różnego rodzaju smakołyków. Rodzeństwo usiadło między Dudley'em i wujem Vernonem, potężnym krzepkim mężczyzną o bardzo krótkiej szyi i krzaczastych wąsach. Dursleyowie nie tylko nie złożyli im życzeń urodzinowych, ale nie dali po sobie poznać, że w ogóle zauważyli ich przyjście. Laura i Harry byli jednak do tego przyzwyczajeni. Wzięli sobie po kawałku tosta i spojrzeli na spikera w telewizorze, przekazującego wiadomość o jakimś zbiegłym więźniu.
- ... ostrzega się wszystkich, że Black jest uzbrojony i nadzwyczaj niebezpieczny. A oto specjalny numer telefonu, pod który należy natychmiast zadzwonić, jeśli państwo gdzieś zauważą Blacka...
- Nie musisz nam mówić, że to łotr spod ciemnej gwiazdy! - warknął wuj Vernon, spoglądając znad gazety na zdjęcie więźnia. - Wystarczy spojrzeć na tego nieroba i łachmytę! A te jego włosy!
I spojrzał z odrazą na rodzeństwo, które miało zawsze rozczochrane włosy, które doprowadzały go do szału. W porównaniu z facetem ze zdjęcia, którego wychudzoną twarz otaczała plątanina włosów, sięgających mu aż do pasa, Laura i Harry poczuli się jakby właśnie wyszli od fryzjera. Pojawił się znowu spiker.
- Ministerstwo Rolnictwa i Rybołówstwa oznajmia, że...
- Chwileczkę! - szczeknął wuj Vernon, mierząc spikera wściekłym wzrokiem. - Nie powiedziałeś, skąd ten debil uciekł! I to ma być rzetelna informacja? Ten szaleniec może właśnie w tej chwili przechodzić nasza ulicą!
Ciotka Petunia, która była koścista i miała końską twarz, odwróciła się szybko i wyjrzała przez okno.
- Kiedy oni się nauczą - rzekł wuj Vernon, waląc w stół swoją wielką, purpurową pięścią - że takich typów trzeba od razu wieszać?
- Masz świętą rację - przyznała ciotka Petunia, nadal zerkając do ogródka sąsiadów.
Wuj Vernon dopił herbatę i spojrzał na zegarek.
- No, Petunio muszę iść. Pociąg Marge przyjeżdża o dziesiątej.
Laura i Harry, których myśli błądziły wokół ich pierwszych prezentów urodzinowych, zostali gwałtownie sprowadzeni z powrotem na ziemię.
- Ciotka Marge? - wybełkotali. - On... to ona przyjeżdża?
Ciotka Marge była siostrą wuja Vernona. Choć nie liczyło jej żadne pokrewieństwo z Laurą i Harrym (których matką była siostrą ciotki Petunii), zmuszano ich, by mówił do niej "ciociu". Mieszkała na wsi, w domu z wielkim ogrodem gdzie hodowała buldogi. Rzadko bywała na Privet Drive, ponieważ nie mogła znieść rozstania ze swoimi ukochanymi i drogocennymi psami, ale każde jej odwiedziny zapadały rodzeństwu głęboko w pamięć. Podczas przyjęcia z okazji piątych urodzin Dudley'a ciotka Marge łapała rodzeństwo zakrzywionym końcem laski za nogi, aby im udaremnić wygranie z Dudley'em w komórki do wynajęcia. Parę lat później przybyła na Boże Narodzenie, przywożąc skomputeryzowanego robota dla Dudley'a, a Laurę i Harry'ego obdarzając łaskawie paczką sucharków dla psów. Podczas jej ostatnich wizyt, rok przed tym, jak dostali pierwszy list z Hogwartu, Harry nie chcący nadepnął na łapę jej ulubionego psa. Bestia pognała do ogrodu za Harrym, który ratował się ucieczką na drzewo, a ciotka Marge nie odwołała psa aż do północy. Laura na wszystkie sposoby próbowałą mu wtedy pomóc. Na wspomnienie tego wydarzenia Dudley zawsze zaśmiewał się do łez.
- Marge będzie u nas przez tydzień - warknął wuj Vernon. - A skoro już jesteśmy przy tym tym temacie, musimy ustalić kilka spraw, zanim pojadę po nią na dworzec. 
Dudley zachichotał i przestał się gapić w telewizor. Przyglądanie się, jak wuj Vernon znęca się nad Harrym i Laurą, należało do jego ulubionych rozrywek. 
- Po pierwsze - zagrzmiał wuj Vernon - będziecie się do ciotki Marge odzywać cywilizowanym językiem. 
- Dobrze, wuju - powiedziało rodzeństwo - ale pod warunkiem, że ona będzie się tak odzywać do nas.
- Po drugie - ciągnął wuj Vernon - Marge nie wie nic o waszej nienormalności, więc nie życzę sobie żadnych... żadnych dziwactw podczas jej pobytu. Macie się zachowywać jak należy, zrozumieliście?
- Jeśli tylko ona będzie się tak zachowywać - wycedzili przed zaciśniete zęby.
- Po trzecie - ciągnął wuj, łypiąc groźnie na rodzeństwo swoimi małymi świńskimi oczkami - powiedzieliśmy dzisiaj Marge, że jesteście w Ośrodku Wychowawczym Świętego Brutusa dla Młodocianych Recydywistów.
- Co?! - krzyknęli równocześnie.
- I macie się trzymać tej wersji, jeśli nie chcecie mieć poważnych kłopotów - warknął wuj Vernon.
Rodzeństwo siedziało, blade i wściekłe, wpatrując się w wuja Vernona i nie wierząc własnym uszom.
- No, Petunio - powiedział wuj, podnosząc się z trudem - jadę na dworzec. Chcesz się ze mną przejechać, Dudziaczku?
- Nie - odpowiedział Dudley, którego uwagę ponownie pochłonął telewizor.
- Dudzio musi się wystroić dla swojej ciotuni - powiedział ciotka Petunia, gładząc jego jasną, szczeciniastą czuprynę. -Mamusia kupiła mu śliczną nową muszkę.
Wuj Vernon poklepał Dudley'a po tłustym ramieniu.
- No to na razie.
Laura nagle wstała, chwyciła Harry'ego za nadgarstek i pobiegła w stronę frontowych drzwi.
- Was nie zabieram - warknął wuj Vernon, kiedy ich zobaczył.
- Ani nam to w głowie - odpowiedział chłodno Harry, rozumiejąc już o co  chodzi siostrze. - Chcielibyśmy tylko o coś zapytać.
Wuj Vernon spojrzał na nich podejrzliwie.
- Na trzecim roku w Hog.... w naszej szkole możemy czasami pojechać do takiej wioski...
- No to co?
- Musimy mieć podpis opiekuna na pozwoleniu - wypaliłą Laura.
- A niby dlaczego miałbym to podpisać?
- No bo - zaczęła dziewczynka, starannie dobierając słowa - będzie nam dość trudno przez cały czas udawać przed ciotką Marge, że jesteśmy w tym Świętym Jak mu tam...
- W Ośrodku Wychowawczym Świętego Brutusa dla Młodocianych Recydywistów! - ryknął wuj Vernon, a rodzeństwo ucieszyło się, bo w tym wrzasku usłyszeli nutę paniki.
- No właśnie - powiedział Harry, patrząc spokojnie na purpurową twarz wuja Vernona. - Tyle do zapamiętania. No i musiałoby to brzmieć przekonująco, prawda? A jeśli coś nam się niechcący wypsnie?
- TO WAM TE BZDURY WYBIJĘ Z GŁÓW! - ryknął wuj, podchodząc do nich z podniesioną ręką.
Ale oni trzymali się dzielnie.
- Wybicie nam tych bzdur z głów nie sprawi, że ciotka Marge zapomni o tym, co możemy jej powiedzieć - rzekła Laura ponuro.
- Ale jeśli wuj podpisze nam te pozwolenie - dodał Harry - to przysięgamy, że nie zapomnimy, w jakiej szkole mamy być i będziemy się zachowywać jak mug... jak normalni ludzie i w ogóle.
Laura i Harry byli pewni, że wuj Vernon złapał przynętę, choć zęby miał nadal obnażone, a żyła na skroni pulsowała mu groźnie.
- Dobra - warknął w końcu. - Podczas całego pobytu Marge będę wam się uważnie przyglądał. Jeśli się zachowacie przyzwoicie i nie bąkniecie, do jakiej szkoły naprawdę uczęszczacie, podpiszę wam ten głupi formularz.
Odwrócił się, otworzył drzwi, wyszedł i zatrzasnął je za sobą z taką siłą, że wyleciała jedna z szybek nad drzwiami. Rodzeństwo nie wróciło do kuchni. Poszli na górę do swojej sypialni. Jeśli mają się zachowywać jak prawdziwi mugole, powinni zacząć od razu. Powoli i z ponurą miną zebrali wszystkie prezenty i kartki urodzinowe i schowali je pod obluzowaną deskę podłogi. Potem Harry podszedł do klatki Hedwigi. Errol sprawiał wrażenie, jakby odzyskał siły; on i Hedwiga spali sobie smacznie, ukrywszy łepki pod skrzydłami.
- Hedwigo - powiedział smętnie chłopiec - musisz się wynieść na tydzień. Leć z Errolem. Ron się tobą zaopiekuje. Laura napisze mu kilka słów wyjaśnienia. I nie patrz tak na nas. To nie nasza wina. To jedyny sposób, żebyśmy mogli zwiedzić Hogsmeade z Ronem i Hermioną.
Dziesięć minut później Errol i Hedwiga (z liścikiem do Rona przywiązanym do nóżki) wylecieli przez okno i wkrótce zniknęli z pola widzenia. Rodzeństwo zeszło na dół, żeby powitać gościa. Na stole stała galareta ciotki Petunii. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otwórzcie! - krzyknęła ciotka, poprawiając Dudley'owi muszkę.
Laura i Harry, czując wielką kulę lodu na żołądkach, otworzyli drzwi. Na progu stała ciotka Marge, bardzo podobna do wuja Vernona: wielka, tęga, z purpurową twarzą, miała nawet wąsy, choć nie tak krzaczaste jak on. W ręku trzymała olbrzymią walizę, a pod pachą starego i ponurego buldoga. 
- Gdzie jest mój Dudziaczek?! - ryknęła. - Gdzie jest moje pimpi-bimpi?
Pojawił się Dudley, kołysząc tłustym zadkiem jak kaczka. Jasne włosy miał gładko przylizane, a spod kilku podbródków ledwo było widać muszkę. Ciotka Marge cisnęła walizkę prosto w brzuch Harry'ego, pozbawiając go tchu, objęła Dudley'a jedną ręką i cmoknęła głośno w policzek. Laura i Harry dobrze wiedzieli, że Dudley godzi się na te uściski i całusy tylko dlatego, że spodziewa się dobrej zapłaty. I rzeczywiście, gdy go puściła, ściskał już w dłoni dwudziestofuntowy banknot.
- Petunio! - powiedziała i ruszyła w stronę ciotki.
- Marge, herbatki, co? - zapytała. - A co dla Majcherka?
- Majcher napije się herbatki z mojego spodeczka - odpowiedziała ciotka Marge i wszyscy ruszyli do kuchni, pozostawiając Laurę i Harry'ego z walizką w przedpokoju. Oni nie mieli jednak do nich żalu; dobry był każdy powód, by być z dala od ciotki Marge, więc zaczęli bardzo powoli wciągać walizkę do salonu. Kiedy wrócili na stole stała butelka Brandy, kieliszki i herbata. Przysiedli się niechętnie do stołu.
- Marge, kto się opiekuje twoimi pieskami? - zapytała ciotka Petunia.
- Och, namówiłam pułkownika Fubstera. Jest na emeryturze, więc dobrze mu to zrobi, jak będzie mieć jakieś zajęcie. Ale nie miałam serca zostawiać biednego Majcherka. Usycha z tęsknoty, gdy go opuszczam.
Nagle Majcher spojrzał an Harry'ego i Laurę i zaczął warczeć, co zwróciło uwagę ciotki Marge na rodzeństwo.
- A to wy! - szczeknęła. - Więc wciąż tutaj jesteście?
- Tak - przyznali.
- Nie mówcie takim niewdzięcznym tonem - warknęła ciotka Marge. - Powinniście być wdzięczni Vernonowi i Petunii za to, że was tu trzymają. Ja bym tego nie zrobiła. Gdyby was podrzucono na mój próg, oddałabym was natychmiast do sierocińca.
Harry już chciał coś odpowiedzieć, ale zmusił się jedynie na krzywy uśmiech.
- Nie chichocz pod nosem, jak do ciebie mówię! - zagrzmiała ciotka Marge. - Gdzie ich umieściłeś, Vernon?
- W Świętym Brutusie - odpowiedział szybko. - To renomowany ośrodek wychowawczy specjalizujący się w beznadziejnych przypadkach.
- Rozumiem. Czy używają tam rózgi?
- Eeee...
Wuj Vernon energicznie pokiwał głową za plecami ciotki Marge.
- Tak - odpowiedziała szybko Laura, pamiętając ich umowę dodała: - Bez przerwy.
 - To wspaniale - ucieszyła się ciotka Marge. - Nie mogę słuchać tych wszystkich mędraków mówiących o szkodliwości bicia. A często was biją?
- O, tak - ospowiedział Harry. - Nieustannie.
- Nie podoba mi się jednak twój ton, chłopcze - powiedziała i sięgnęła po butelkę brandy i nalała sobie do połowy kieliszka.
- Nie powinniście obwiniać siebie za to, że te dzieci wyrosły na noś takiego, Vernonie - oświadczyła. - Jeśli coś gnije od wewnątrz, nic na to nie poradzisz.
Laura i Harry starali się skupić na jedzeniu, ale ręce im zadrżały ze złości. Pamiętaj o formularzu, powtarzali sobie w duchu. Myśl o Hogsmeade. Nic ni mów. Nie daj się wyprowadzić z równowagi...
Ciotka Marge wzięła łyk z kieliszka.
- To jedna z podstawowych reguł wychowania - powiedziała. - U psów widać to bardzo wyraźnie. Jak z suką jest coś nie tak, to i szczeniaki będą do niczego... 
W tym momencie kieliszek, który trzymała w ręce, roztrzaskał się z wielkim hukiem. Kawałki szkła poleciały we wszystkie strony, a ciotka Marge zaczęła pluć i mrugać powiekami, po jej wielkiej twarzy spływały strużki krwi.
- Marge! - wrzasnęła histerycznie ciotka Petunia. - Marge, nic ci nie jest?
- Nie martw się - warknęła siotka Marge, ocierając twarz serwetką. - Musiałam za mocno ścisnąć. Kiedyś zrobiłam to samo przy pułkowniku Fubsterze. Nie przejmuj się, Petunio, ja mam naprawdę krzepę...
Ale ciotka Petunia i wuj Vernon wpatrywali się podejrzliwie w Laurę i Harry'ego, więc postanowili zrezygnować z dokończenia deseru. Ciotka Marge sięgnęła po kolejny kieliszek i znowu nalała sobie do pełna.
- Mmmmm - zamruczała ciotka Marge, oblizując swoje wargi. - Pyszne! Przepraszam. Lubię sobie popatrzeć na zdrowego chłopaka - dodała mrugając do Dudley'a. - Wyrośniesz na prawdziwego mężczyznę, Dudziaczku, jak twój ojciec. Tak, łyknę sobie jeszcze odrobinkę brandy, Vernonie... Taaak.... Ale ten tutaj....
Wskazałą brodą na Harry'ego, a ten poczuł niemiły skurcz w żołądku. 
- Ten wygląda okropnie. Jakiś mizerny, karłowaty. Tak jak jego siostra. To samo bywa z psami. W zeszłym roku kazałam pułkownikowi Fubsterowi jednego utopić. Był mały jak szczurek. Słabowity. Niedorobiony.
Laura i Harry starali się usilnie przypomnieć sobie strony z ich ulubionych książek.
- A to wszystko polega na złej lub dobrej krwi - ciągnęła ciotka Marge. - Zła krew zawsze się w końcu ujawni. Oczywiście nie chcę powiedzieć niczego złego o twojej rodzinie Petunio - poklepała kościstą rękę ciotki Petunii swoją szeroką łapą - ale zgodzisz się ze mną, że twoja siostra byłą czarną owcą. To się zdarza w najlepszych rodzinach. No i zadała się z tym nicponiem, a rezulaty siedzą teraz przed nami.
Rodzeństwo wbiło wzrok w swoje talerze, a w uszach zaczęło im dziwnie dzwonić. Próbowali oddalić się stąd myślami, ale głos ciotki Marge wirował im w mózgach jak jeden ze świdrów wuja Vernona.
- Ten Potter... - powiedziała głośno ciotka Marge, biorąc butelkę brandy. - Nigdy nie mówiliście, czym on się zajmował.
Wuj Vernon i ciotka Petunia zrobili takie miny, jakby na stole położono odbezpieczony granat. Nawet Dudley oderwał się na chwilę od ciasta, żeby wlepić oczy w swoich rodziców.
- On... nie pracował - mruknął wuj Vernon, zerkając z ukosa na Laurę i Harry'ego. - Był bezrobotny.
- Tego się spodziewałam! - ucieszyłą się ciotka Marge, przełykając wielki haust brandy i ocierając sobie podbródek rękawem. - Bezużyteczny, leniwy darmozjad bez kąta w banku, który...
- Nasz ojciec nie był darmozjadem - Laura i Harry powiedzieli nagle.
Zapadła cisza. Harry cały dygotał, a Laura ledwo co się powstrzymywała. Jeszcze nigdy nikt tak ich nie rozwścieczył.
- WIĘCEJ BRANDY! - ryknął wuj Vernon, blady jak ściana. Wylał wszystko, co pozostało w butelce, do pękatego kieliszka ciotki Marge. - A wy, idźcie do łóżka... Zjeżdżajcie, ale już!
- Nie, Vernonie - oświadczyła stanowczo ciotka Marge i czknęła. Podniosła ręką i utkwiła nabiegłe krwią oczy w rodzeństwu. - No, proszę, mówcie dalej. Jesteście dumnie ze swoich rodziców, tak? Z rodziców, którzy pozabijali się w wypadku samochodowym, bo byli, jestem tego pewno, pijani...
- Nasi rodzice nie zginęli w żadnym wypadku samochodowym! - krzyknęli, zrywając się na równe nogi.
- Zginęli w wypadku samochodowym, wy nieznośne wyrostki, i zostawili was na utrzymaniu swoich przyzwoitych, ciężko pracujących krewnych! - wrzasnęła ciotka Marge, opluwając cały stół. - Jesteście niedorozwiniętymi, niewdzięcznymi ga...
I nagle urwała. Przez chwilę wydawało się, że zabrakło jej słów, że rozdyma ją trudna do opisania wściekłość - ale na tym się skończyło. Jej wielka czerwona twarz zaczęła puchnąć, oczy wyalzły z orbit, usta zacisnęły się tak, że nie mogła nawet pisnąć... W następnej sekundzie kilka guzików jej tweedownego żakietu wystrzeliło w powietrze i roztrzaskało o ściany... Nadęłą się jak olbrzymi balon, brzuch jej wysadziło na wierzch, a każdy z palców spuchł jak salami...
- MARGE! - ryknęli jednocześnie wuj Vernon i ciotka Petunia, kiedy ciało ciotki Marge oderwało się od krzesła i zaczęło unosić ku sufitowi. Teraz zrobiła się zupełnie okrągła, wyglądała jak olbrzymia dynia ze świńskimi oczkami, z której sterczały dziwaczne ręce i nogi, i uniosiła się coraz wyżej, wydając z siebie krótkie, zduszone kwiki. Majcher zaczął ujadać jak szalony.
- NIEEEEEEEE!
Wuj Vernon złapał ciotkę Marge za nogę i próbował ściągnąć ją z powrotem, ale niewiele brakowało, a sam oderwałby się od podłogi. W chwilę później Majcher skoczył i zatopił kły w nodze wuja Vernona. Laura i Harry wypadli z jadalni, zanim ktokolwiek zdołał ich zatrzymać. Laura pobiegła na górę po swoje rzeczy, a Harry podbiegł do komórki pod schodami. Drzwi otworzyły się same, gdy tylko wyciągnął ku nim rękę. W ciągu kilku sekund zawlókł ich kufry pod frontowe drzwi. Laura akurat zeszła i przyniosła poszewkę pełną książek i prezentów urodzinowych oraz klatkę Hedwigi. W tej samej chwili wuj Vrernon wypadł z jadalni. Spodnie miał poszarpane i poplamione krwią. 
- WRACAJCIE MI TU NATYCHMIAST! - ryknął. - WRACAJCIE I PRZYWRÓĆCIE JEJ NORMALNĄ POSTAĆ!
Ale Harry nie panował już nad atakiem szału, który go ogarnął. Jednym kopniakiem otworzył kufer, wyciągnął swoją różdżkę i wycelował nią w wuja Vernona. Laura wrzuciła rzeczy do kufra i także wyciągnęła różdżkę.
- Zasłużyła na to - powiedział Harry, oddychając bardzo szybko. - Zasłużyła na to, co dostała. A ty trzymaj się z dala od nas.
Laura otworzyła drzwi.
- Odchodzimy. Mamy już tego dość.
I w następnej chwili szli już ciemną, 
cichą uliczką, wlokąc za sobą dwa ciężkie kufry. Harry trzymał klatkę Hedwigi pod pachą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz