sobota, 12 grudnia 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 39

Wlokąc za sobą kufry, mijali 
 kilkanaście przecznic, zanim osunęli się na niski murek przy Magnoliowym Łuku, dysząc ze zmęczenia. Siedzieli tam nieruchomo, wciąż drżąc z oburzenia i wsłuchując się w gwałtowne bicia serca. Po dziesięciu minutach siedzenia na ciemnej ulicy ogarnęło ich jednak nowe uczucie: panika. Z którejkolwiek strony by na to spojrzeć, jeszcze nigdy nie znaleźli się w tak parszywym położeniu. Byli zagubieni, zupełnie nie wiedzieli dokąd pójść. Nagle usłyszeli jakiś szelest za plecami. Odwrócili się i zobaczyli w świetle latarni jakieś zwierze. Nie do końca wiedzieli co to jest. Było duże jak niedźwiedź, ale bardziej przypominało wilka. Wydawało im się, że zaczyna się do nich zbliżać. Porwali się na nogi i wyciągnęli różdżki przed siebie. Zaczęli się cofać wraz z stworzeniem o przerażających oczach idącym w ich stronę. Nagle potknęli się o kufry i upadli na jezdnię. Usłyszeli trąbienie i dążące ku nim światła reflektorów. Szybko się podnieśli. Pojazd zatrzymał się z ogromnym piskiem. Był to dwupiętrowy autobus. Rodzeństwo spojrzało na siebie i za siebie. Przerażającego zwierzęcia już nie było. Odetchnęli z ulgą. W drzwiach autobusu stał chłopak w uniformie.
- Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc, i wejść do środka, a zawieziemy państwo, dokąd sobie zażyczą. Nazywam się Stan Shunpike i tej nocy będę państwa przewodnikiem.... Co wy tu właściwie robicie?
Spojrzał na rozdarte dżinsy Harry'ego i pobrudzoną spódniczkę Laury. 
- Przewróciliśmy się - odpowiedzieli.
- A po jakiego grzyba?
- Nie zrobiliśmy tego umyślnie - odpowiedział Harry, trochę urażony.
- Jak się nazywacie?
Harry szybko przygładził sobie grzywkę, a Laura udawała, że się drapie po czole aby zakryć bliznę. Robili to tylko dlatego, że wiedzieli, iż ich ściga Ministerstwo Magii i nie chcieli im tego ułatwiać. - Neville Longbottom i... Hermiona Granger - wypalił Harry, mówić pierwsze nazwiska jakie mu przyszły do głowy. - Więc... więc ten autobus... Mówiłeś, że można nim dojechać wszędzie?
- No jasne - odpowiedział z dumą Stan. - Dokąd zechcecie, grunt, żeby to było na lądzie. Pod wodom kursujemy. Wy... - dodał, patrząc na rodzeństwo podejrzliwie - machnęliście na nas, no nie?
- Tak - rzekła szybko Laura. - Słuchaj, a ile kosztuje do Londynu?
- Jedenaście syki za osobę - odpowiedział Stan - ale jak dopalicie po czternaście, to dostaniecie gorącej czekolady, a za piętnaście kopsnę wam dodatkowo butlę gorącej wody i dwie szczoteczki do zębów. W dowolnym kolorze.
Harry zaczął grzebać w kufrze, wyciągnął sakiewkę i wysypał kilka srebrnych monet na wyciągniętą rękę Stana. Potem wtaszczył z nim po stopniach autobusu kufry i klatkę Hedwigi. W środku nie było foteli; zamiast nich przy zasłoniętych firankami oknach stało z pół tuzina mosiężnych łóżek. Nad każdym paliła się świeca w uchwycie, oświetlająca pokryte boazerią ściany. Na jednym leżał drobny czarodziej w szlafmycy.
- To będą wasze - szepnął Stan, wsuwając kufry pod łóżka, tuż za facetem, który siedział w fotelu za kierownicą. - A to nasz kierowca, Ernie Prang. Ern, to jest Hermiona Granger i Neville Longbottom.
Ernie Prang, starszawy czarodziej w okularach o bardzo grubych szkłach, kiwnął głową do rodzeństwa, którzy nerwowo próbowali zakryć blizny na czołach. Nagle rozległ się głośny huk i pojazd ruszył z niesamowitą prędkością, zwalając Laurę i Harry'ego z nóg. Spojrzeli przez okno. Mknęli już całkiem inną ulicą niż przed chwilą.
- Mugole nie widzą tego autobusu? - zapytała Laura.
- Mugole? - powtórzył Stan z pogardą. - Mugole nic nie kumają. Nie potrafią patrzyć. Nie potrafią słuchać. To tumany.
- Lepiej obudź panią Marsh, Stan - odezwał się Ernie. - Za minutę będziemy w Abergavenny.
Stan minął łóżka rodzeństwa i wspiął się na górę po wąskich drewnianych schodkach. Laura i Harry wciąż spoglądali przez okno, czując się coraz bardziej niepewnie. Ernie sprawiał wrażenie, jakby nie za bardzo wiedział, do czego służy kierownica. Nacisnął hamulec i wszystkie łóżka poleciały co najmniej o stopę do przodu. Po schodach zeszła drobna staruszka i wyszła ze Stanem przez drzwi. Autobus znowu ruszył z niesamowitą prędkością. Nagle Harry ujrzał "Proroka Codziennego", na którego pierwszej stronie widniała znajoma twarz.
- To on! - krzyknął myśląc o kłopotach jego i siostry. - Pokazywali go w mugolskim dzienniku.
Stan wziął gazetę do ręki i powiedział pełnym pogardą głosem:
- Syriusz Black, parszywy drań. Zabił tylu ludzi i na dodatek swojego przyjaciela - powiedział podając chłopcu gazetę.
Harry rozchylił stronę, aby jego siostra mogła też widzieć.

BLACK WCIĄŻ NA WOLNOŚCI 
Jak dziś potwierdziło Ministerstwo Magii, Syriusz Black, jeden z najgroźniejszych przestępców więzionych w twierdzy Azkabanu, nadal pozostaje nieuchwytny.
"Robimy wszystko co w naszej mocy, by schwytać Blacka" oświadczył dziś rano minister magii, Korneliusz Knot, "i prosimy społeczność czarodziejów, by zachowała spokój".
Niektórzy członkowie Międzynarodowej Federacji Magów krytykują Knota za poinformowanie mugoli o zaistniałym kryzysie.
"Przecież musiałem to zrobić, to chyba oczywiste", powiedział zirytowany Knot. "Black to szaleniec. Stanowi zagrożenie dla każdego, kogo napotka, czarodzieja czy mugola. Premier zapewnił mnie, że nie zdradzi nikomu prawdziwej tożsamości Blacka. I powiedzmy szczerze - kto by mu uwierzył, gdyby to uczynił?".
Mugolom powiedziano, że Black ma broń palną (coś w rodzaju metalowej różdżki, której mugole używają do zabijania innych). Społeczność czarodziejów obawia się jednak, ze znowu może dojść do takiej masakry jak dwanaście lat temu, gdy Black zamordował trzynaście osób jednym przekleństwem.

Rodzeństwo spojrzało w mroczne oczy Syriusza Blacka,a tylko oczy w jego zapadłej twarzy wydawały się żywe. 
Jechali autobusem jeszcze bardzo
długo. Kiedy wszyscy pasażerowie wysiedli, Stan zapytał:
- A was? Gdzie podwieźć?
- Poprosimy do Dziurawego Kotła - odpowiedziała Laura.
Po kilkunastu minutach znaleźli się na miejscu. Stan pomógł im zanieść walizki na chodnik. Nagle stanął jak wryty.
- Co tu przywiało ministra magii?
Laura i Harry odwrócili się i zobaczyli kroczącego w ich kierunku Korneliusza Knota w pelerynie w prążki.
- Lauro! Harry! Jak miło was widzieć - powiedział podchodząc do nich.
- Chwila, chwila. Z całym szacunkiem panie ministrze, ale... - zaczął Stan, ale Knot mu przerwał.
- Tak, to jest rodzeństwo Potter, a teraz przepraszamy, ale musimy już iść.
Laura i Harry byli przerażeni. Wiedzieli, że mają kłopoty. Wzięli swoje kufry i ruszyli za ministrem.
- Ern! Nie uwierzysz! To byli Potterowie! - usłyszeli z oddali głos Stana.
Weszli do Dziurawego Kotła. Za barem stał pomarszczony, bezzębny barman Tom.
- Ma ich pan, panie ministrze! - zawołał. - Podać coś? Piwa? Brandy?
- Dzbanek gorącej herbaty, jeśli łaska - odrzekł Knot i skinął głową do rodzeństwa, a te usiadło.
- Jestem Korneliusz Knot. Minister magii.
Oni dobrze wiedzieli kto to jest, ale nie ujawniali tego, bo wtedy wydałoby się, że posiadają pelerynę niewidkę.
- No, aleście nam napędzili strachu, nie ma co! Uciekać w ten sposób z domu wujka i ciotki! Zacząłem już się bać, że... no, ale jesteście cali i zdrowi, a tylko to się liczy.
Posmarował bułeczki masłem i podsunął Laurze i Harry'emu talerz.
- Jedzcie, wyglądacie jak trzy ćwierci do śmierci. No więc... na pewno się ucieszycie, jak wam powiem, że już sobie poradziliśmy z tym nieszczęśliwym nadmuchaniem panny Marjorie Dursley. Parę godzin temu wysłałem na Privet Drive dwóch przedstawicieli Wydziału Przypadkowego Użycia Czarów. Panna Dursley została nakłuta, a jej pamięć odpowiednio zmodyfikowana. Nie będzie pamiętać o tym niemiłym incydencie. Tak więc wszystko już jest w porządku i nikomu nic się nie stało.
Uśmiechnął się do nich znad filiżanki, jak wujek gawędzący z ulubionymi dziećmi. Oni jednak nie dowierzali własnym uszom, otworzyli usta aby coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło im do głowy.
- Aha, boicie się, co na to wszystko wuj i ciotka? - zapytał Knot. - No cóż, nie przeczę, że są bardzo rozeźleni, ale gotowi was gościć w swoim domu w przyszłe wakacje, jeśli tylko pozostaniecie w Hogwarcie na ferie bożonarodzeniowe i wielkanocne.
Harry odchrząknął i przełknął ślinę.
- Zawsze zostajemy w Hogwarcie na Boże Narodzenie i Wielkanoc - powiedział - i nigdy nie wrócimy na Privet Drive.
- No, no, no, jestem pewny, że spojrzycie na to inaczej, kiedy trochę ochłoniecie - rzekł Knot nieco przestraszony. - Ostatecznie to wasza rodzina i wierzę, że... ze w głębi serca jesteście sobie... ee... bardzo bliscy. Tak więc pozostaje nam tylko ustalić, gdzie spędzicie dwa ostatnie tygodnie wakacji. Moim zdaniem powinniście sobie wynająć pokój tutaj, w Dziurawym Kotle...
- Niech pan sobie daruje - przerwała mu Laura. - Jaka kara nas czeka?
- Kara?
- Złamaliśmy prawo! Ustawę o ograniczeniu użycia czarów przez niepełnoletnich czarodziejów!
- Ależ moja droga, nie zamierzamy was karać za taką drobnostkę! - zawołał Knot wymachując bułeczką. - To był wypadek! Nie wysyłamy nikogo do Azkabanu za nadmuchanie ciotki!
Ale to nie zgadzało sie zupełnie z dotychczasowym doświadczeniem rodzeństwa z Ministerstwem Magii.
- W zaszłym roku dostaliśmy oficjalne ostrzeżenie tylko dlatego, że pewien skrzat domowy rozbił miskę z ciastem w kuchni naszego wuja! 
- Ale to zależy od okoliczności - powiedział zmieszany Knot. - Tom! Podejdź tu! Zaprowadź proszę Potterów do ich pokoju.
Rodzeństwo nie rozumiejąc postanowienia Ministerstwa, wstało i ruszyło za barmanem, który niósł ich kufry i klatkę Hedwigi. Zaprowadził ich na trzecie piętro i zostawił  w pokoju.
- Nie rozumiem ich - stwierdziła Laura.
- Ja też. Dostaliśmy upomnienie za coś, czego nie zrobiliśmy, a teraz co?
Nie zadręczając się dłużej, postanowili w spokoju zabrać się do prac domowych. Po kilku dniach spędzonych przy nauce, postanowili wybrać się na ulicę Pokątną i kupić wszystkie rzeczy, które przydadzą im się w nowym roku szkolnym. Pewnego dnia kiedy przechodzili obok sklepu z miotłami, Harry zatrzymał się nagle i zaczął wpatrywać się w nową miotłę.
- Błyskawica - przeczytał z plakietki. - Ona jest....
- Bardzo droga, Harry. Chyba bardziej opłaca się kupić nowe szaty i książki niż miotłę. Przecież masz Nimbusa - stwierdziła Laura, a Harry się z nią zgodził.
Ruszyli w stronę Banku Gringotta, aby wypłacić ich pieniądze. 
Kiedy skończyli robić prace
domowe i kupili już wszystko, co im było potrzebne, czas im się dłużył niemiłosiernie. Codziennie przesiadywali w kawiarni na ulicy Pokątnej. Cały czas wyczekiwali przyjazdu Hermiony i Rona. 


 
 
 

1 komentarz:

  1. ciekawie ;)
    zapraszam http://www.emptyy-promises.blogspot.com/
    Jeśli ci się spodoba-zaobserwuj ;)
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń