poniedziałek, 28 grudnia 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 41

Następnego dnia była ich 
pierwsza lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami z Hagridem. Mieli ją zaraz po śniadaniu, więc kiedy byli już gotowi profesor Snape (na ich nieszczęście) odprowadził Gryfonów i Ślizgonów go chatki Hagrida, który już tam na nich czekał. Był bardzo zdenerwowany. Snape obdarzył go lodowatym spojrzeniem i czym prędzej odszedł w stronę zamku.
- Witajcie na naszej pierwszej wspólnej lekcji! - powiedział Hagrid drżącym głosem ze zdenerwowania. - Chodźcie za mną!
Ruszyli w stronę zakazanego lasu. Ujrzeli tam zagrodę przy której się zatrzymali. 
- Przedstawiam wam hipogryfy! - krzyknął z uśmiechem a do zagrody wbiegło kilka stworzeń.
Były bardzo dziwne. Miały głowy olbrzymiego orła z ostrym dziobem, opierzoną szyję, a tuż nad łopatkami wyrastały im skrzydła. Nogi miały także opierzone, a łapy miał zakończone długimi pazurami. Mniej więcej w połowie grzbietu pióra przechodzą w błyszczącą sierść.
- Nauczymy się dzisiaj z nimi witać, tak, aby nas nie zaatakowały. Więc tak. Jeśli chcecie ujść ze spotkania z hipogryfem żywi wystarczy podjąć parę prostych kroków. Po pierwsze kiedy się do niego zbliżacie musicie cały czas utrzymywać z nim kontakt wzrokowy, najlepiej w ogóle nie mrugać. Następnie musicie się mu ukłonić. Jeśli on także się ukłoni, to znaczy, że nie ma nic przeciwko waszej obecności, a jeśli tego nie zrobi, radzę wam szybko uciekać. Pamiętajcie, że nie wolno wam obrażać hipogryfa nawet jeśli się wam ukłoni! - powiedział widocznie zadowolony. - Więc kto pierwszy na ochotnika?
Hagrid rozejrzał się po uczniach. Nikt nie był na to chętny.
- Ja spróbuję - powiedziała Laura występując na środek.
Wszyscy się na nią gapili ze zdziwieniem, tylko Harry nie dziwił się za bardzo bo wiedział, że Laura uwielbia zwierzęta i dla niej to była pestka, bo one zazwyczaj darzą ją zaufaniem.
- Tylko powoli - powiedział Hagrid wpuszczając ją do środka.
Laura stanęła przed dużym, dostojnym hipogryfem. Był piękny. Nie spuszczając wzroku z jego magicznych oczu zbliżyła się do niego i ukłoniła. Hipogryf zrobił to samo. Laura z uśmiechem wróciła na swoje miejsce. Następny zgłosił się Harry, który stresował się bardziej niż jego siostra. Zbliżył się do zwierzęcia nie mrugając tak długo, że w końcu oczy mu "wyschły". Mimo jego obaw zwierzę się ukłoniło. Hagrid do niego podszedł i niespodziewanie wsadził go na grzbiet hipogryfa, po czym go pognał, a zwierze wzniosło się w powietrze. Chwyciło jeszcze Laurę swoimi pazurami i poleciało ku niebu. Jego ciało to raz wznosiło się, a raz upadało przez co Harry nie miał wygodnej pozycji. Jednak zastanawiał się dlaczego hipogryf wziął jego siostrę.
- Laura! - zawołał.
- Co?! - odpowiedziała po chwili.
- Nic..... ci..... nie... jest?! 
- Nie! Ale tu fajnie!
Harry się trochę zdziwił. Bo co może być fajnego w leceniu na hipogryfie, który nie wiadomo czy ma zamiar wylądować na ziemi? Rozejrzał się i dopiero teraz ujrzał te uroki lecenia na hipogryfie. Rozłożył ręce, tak jak Laura, i poczuł się jak ptak szybujący pośród drzew. Zanim jednak zdążyli się
tym nacieszyć hipogryf wylądował w zagrodzie, najpierw odstawiając Laurę na miejsce. Harry zszedł ze zwierzaka i stanął obok przyjaciół. Potem wszyscy się zgłosili, a hipogryfy wszystkim się kłaniały. Nawet Malfoy'owi co było najdziwniejsze. 
- Widzicie? Nawet mi ten głupi hipogryf się ukłonił! - krzyknął roześmiany.
Hagrid mówił, że nie wolno ich obrażać, bo mogą się zdenerwować, a Malfoy to zrobił. Hipogryf uniósł się i zatopił pazury w ramieniu Malfoy'a zostawiając nie groźne zadrapanie. Tan zaś upadł i zaczął jęczeć z bólu co wprawiło Gryfonów w śmiech. Hagrid widocznie przerażony tym wydarzeniem zabrał Malfoy'a do skrzydła szpitalnego, a reszcie kazał wracać do szkoły.
- Biedny Draco.... - powiedziała cicho Laura, kiedy szli w stronę zamku. 
- Coś ty powiedziała?! - oburzył się Ron.
- No.... powiedziałam, że ten nieszczęsny hipogryf musiał zatopić swoje piękne pazurki w naszym "biednym" Draco.
- No, a już myślałem, że mu współczujesz - powiedział z ulgą Harry.
- Ja? Nie no, co ty.
Podczas reszty drogi do zamku
rozmawiali o wszystkim, byle nie myśleć o konsekwencjach, jakie czekają Hagrida. Znali Malfoy'a wystarczajaco dobrze i wiedzieli, że powie to jego ojcu, a ten zrobi wszystko, żeby ukarać Hagrida.

sobota, 19 grudnia 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 40


W ostatni tydzień wakacji
Laura i Harry już odruchowo poszli do kawiarni na ulicy Pokątnej. Pewnego dnia zobaczyli siedzących przy ich miejscu dwóch znajomych ludzi. Byli to Hermiona i Ron. Przywitali się i pogadali o różnych sprawach. Po chwili Ron wyciągnął swojego szczura Parszywka, który wyglądał jeszcze żałośniej niż zwykle.
- Może spróbujesz w sklepie z magicznymi zwierzętami? - podsunęła  Laura pokazując głową na budynek.
- Warto spróbować - powiedział zrezygnowany Ron i wepchnął szczura do kieszeni.
Cała czwórka ruszyła w kierunku sklepu. W środku było pełno sów, szczurów, kotów i innych zwierzątek. Podeszli do kasy i zastali niską sprzedawczynię z piskliwym głosem.
- Przepraszam! Czy mogłaby pani pomóc mojemu szczurowi? - zapytał Ron kładąc Parszywka na ladę.
- Hmm - zastanowiła się kobieta przyglądając się zwierzęciu. - No, nie wygląda to za dobrze. Myślę, że przydałby ci się nowy szczur.
- Co? Nie! Wyleczy go pani? 
- Spróbuj tego - powiedziała kładąc jakiś płyn na ladzie. 
Ron już po niego sięgał kiedy na Parszywka spadł duży pomarańczowy kot. Szczur pisnął i rzucił się do ucieczki, ale Ron go złapał i błyskawicznie wsunął do kieszeni. Następnie zapłacił za lek i wraz z Harrym wyszedł ze sklepu. Jeszcze chwilę czekali na dziewczyny. Po krótkim czasie Hermiona wyszła z ogromnym kotem na rękach, a za nią szła Laura głaszcząc go delikatnie po główce. Był to ów kot, który zaatakował Parszywka.
- Kupiłaś tą bestię? - oburzył się Ron.
- Nie bestię, ale uroczego kotka - odpowiedziała Laura za przyjaciółkę.
- Kotka? Nie uważasz, że jest trochę za duży na "kotka"?
- No chodź Krzywołapku - powiedziała Hermiona ignorując Rona. 
Ostatni tydzień minął im szybciej nić poprzedni. Kiedy nadszedł pierwszy września, wszyscy się spakowali i ruszyli na peron 9 i 3/4. Przed Dziurawym Kotłem zobaczyli trzy zielone samochody z Ministerstwa Magii. Poznali je po znaczku na drzwiach. Zapakowali się po cztery osoby i ruszyli w stronę stacji King's Cross. Kiedy znaleźli się na peronie, ekspres Londyn-Hogwart już na nich czekał. Rodzina Weasley'ów pożegnała się ze sobą, a następnie pani Weasley mocno przytuliła Laurę i Harry'ego. Pięć minut przed odjazdem pociągu, pan Weasley odciągnął rodzeństwo na bok.
- Słuchajcie, nie powinienem wam o tym mówić, ale muszę to zrobić dla waszego dobra. Pewnie wiecie już o ucieczce Blacka z Azkabanu.
- Tak, pokazywali go w mugolskiej telewizji i był w "Proroku" - odpowiedziała dziewczynka.
- No właśnie. Jest on bardzo niebezpieczny i chcę abyście szczególnie na niego uważali.
- My? -zdziwił się Harry.
- Tak. Posłuchajcie. Minister Magii uważa, że on chce was dopaść. Więc musicie naprawdę być bardzo uważni. I proszę, nie mówcie o tym nikomu.
Po tej rozmowie rodzeństwo było przerażone. Nie mogli uwierzyć, że morderca, który uciekł z Azkabanu chce ich dorwać. Ruszyli więc do pociągu. W środku nie było wolnych miejsc. W końcu znaleźli przedział, w którym siedział mężczyzna w wyświechtanej i podziurawionej szacie. Chcieli się zapytać, czy mogą usiąść, ale okazało się, że tajemniczy mężczyzna spał, więc po cichu weszli do przedziału i umieścili swoje torby pod siedzeniami. Kufer z Krzywołapem niebezpiecznie drgał, jakby kot chciał z niego jak najszybciej wyjść, aby dorwać szczura Rona.
- Ciekawe, kto to jest - powiedział cicho rudowłosy.
- Profesor Lupin - odparła Laura.
- A ty skąd to wiesz? - zdziwił się Ron.
- Bo jest napisane na jego walizce - odparła Hermiona.
Kiedy rodzeństwo upewniło się, że profesor Lupin na pewno śpi, postanowili im opowiedzieć o tym, czego się dowiedzieli od pana Weasley'a. Przyjaciele nie byli mniej przerażeni niż oni. Przez resztę drogi postanowili o tym nie rozmawiać. Nagle pociąg zaczął zwalniać, co było dziwne, bo jeszcze nie dojechali do Hogwartu. Zrobiło się strasznie zimno, światła zgasły. Przez głowy Laury i Harry'ego przebiegł krzyk kobiety. Nie! Oszczędź ich! Proszę! Weź mnie.... Proszę! Aaa! Zostaw Laurę i Harry'ego... Weź mnie! To było straszne. Przeraźliwe zimno przeszyło ich serca... Do przedziału weszła jakaś zakapturzona postać i wpatrywała się w rodzeństwo. Z pod peleryny wystawała jakaś obślizgła ręka. Czuli się, jakby w nich kłębiła się jakaś mała mgiełka. Próbowali się poruszyć, ale nie mogli. Znowu usłyszeli błagalny krzyk, który był jeszcze głośniejszy niż przedtem. 
- Laura! Harry! Nic wam nie jest?
- C-cooo? - wyjąkali.
Otworzyli oczy; nad ich głowami znów paliły się światła, a podłoga drgała - ekspres do Hogwartu znów sunął po szynach. Siedzieli na podłodze - musieli spaść ze swoich miejsc. Obok nich klęczeli Ron i Hermiona, a nad nimi stał profesor Lupin. Byli bardzo słabi, po twarzy spływał im zimny pot. Przyjaciele wciągnęli ich na ławkę.
- Dobrze się czujecie? - zapytał nerwowo Ron.
- Taaak - odpowiedzieli zerkając na drzwi. Zakapturzona postać znikła.
- Co się stało? Gdzie jest ten ktoś? Ten kto krzyczał? - zapytała Laura.
- Nikt nie krzyczał - powiedział Ron jeszcze bardziej wystraszony.
- Jak to nie? Ja też słyszałem - powiedział Harry.
- No właśnie. Tylko my to słyszeliśmy?
Coś głośno chrupnęło, aż wszyscy podskoczyli. Profesor Lupin łamał na kawałki dużą czekoladę.
- Proszę - rzekł, podając Laurze i Harry'emu część czekolady. - Zjedzcie, to wam dobrze zrobi.
Rodzeństwo powoli odgryzało po kawałku czekolady.
- Co to było? - zapytała Laura Lupina.
- Dementor - odpowiedział, częstując czekoladą pozostałych. - Jeden z dementorów z Azkabanu. 
Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. Profesor Lupin zwinął puste opakowanie po czekoladzie i wsunął je do kieszeni.
- Przepraszam was, ale muszę porozmawiać z maszynistą...
Przeszedł obok rodzeństwa i zniknął na korytarzu.
- Na pewno nic wam nie jest? - zaniepokoiła się Hermiona.
- A co tu się właściwie stało? - zapytał Harry.
- No ten dementor wparował tutaj i zaczął się do was zbliżać. Wtedy wy zemdleliście. Myślałem, że dostaliście jakiegoś ataku. I wtedy profesor Lupin się obudził i wyczarował jakąś mgiełkę i  ten dementor zniknął - powiedział jeszcze blady Ron.
- Ale nikt z was nie spadł ze swojego miejsca? - zapytała Laura.
- Nie, ale ja poczułem się bardzo dziwnie. Jakbym już nigdy nie miał być szczęśliwy - powiedział Ron, unosząc lekko barki, jakby powstrzymywał dreszcze.
Do przedziału wrócił profesor Lupin.
- Za dziesięć minut będziemy na miejscu - oświadczył.
Kiedy dojechali na miejsce, ruszyli w stronę zamku. Po drodze spotkali Hagrida, ale nie zdążyli z nim porozmawiać, bo był zajęty przeprowadzaniem pierwszoroczniaków na drugi brzeg jeziora. Już mieli wchodzić do zamku, gdy usłyszeli drwiący głos Malfoy'a.
- To prawda, że zemdleliście na widok dementora? - zadrwił.
- Nie twój interes, Malfoy - odpowiedział wściekły Harry.
- Uuuu, bliznowaty się zdenerwował? Tak mi przykro - po tych słowach Malfoy i jego goryle ryknęli śmiechem, a Harry ledwo się powstrzymywał od rzucenia się na niego.
- Nie warto - powiedziała Laura ciągnąc brata za sobą.
W środku spotkali profesor McGonagall, która wyglądała na nieco zdenerwowaną. 
- Potter! Granger! Chodźcie ze mną.
Ron był trochę zawiedziony tym, że musiał iść sam do Wielkiej Sali. Reszta ruszyła za profesorką. Weszli do jej gabinetu i najpierw zwróciła się do rodzeństwa.
- Profesor Lupin powiadomił mnie, że wasza dwójka zemdlała na widok dementora.
- Już wszyscy to wiedzą? - zapytała zrezygnowana Laura.
- Nie mam pojęcia, panno Potter. Teraz musicie iść do pani Pomfrey, gdyż mogło wam się coś stać.
- Nam? Pani profesor... nam nic nie jest - zapewniał ją Harry.
- I tak musicie iść do skrzydła szpitalnego. Dobrze, a teraz możecie iść do Wielkiej Sali. panno Granger, pani niech jeszcze chwilę zostanie.
Rodzeństwo wyszło i ruszyło w stronę Wielkiej Sali. Właśnie trwała Ceremonia Przydziału, więc ukradkiem przedostali się na swoje miejsce. Hermiona przyszła akurat kiedy dyrektor szkoły ogłaszał najnowsze wiadomości.
- Witajcie uczniowie w kolejnym niesamowitym roku szkolnym w Hogwarcie - przywitał wszystkich z uśmiechem. - Mam parę ogłoszeń, które musicie poznać. Więc tak. Stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią zgodził się przyjąć profesor Lupin - nauczyciel wstał, skinął głową i znów usiadł. Ze stołu Gryfonów było słychać oklaski. - Nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami zdecydował się przejść na zasłużoną emeryturę. Jego stanowisko zajmie nasz gajowy, Rubeus Hagrid - Laura, Harry, Ron i Hermiona klaskali i krzyczeli tak głośno z resztą Gryfonów, że Dumbledore musiał ich uspokajać. - I jeszcze coś. Jak wiecie Syriusz Black jest na wolności i z tego powodu, dla waszego bezpieczeństwa Ministerstwo Magii postanowiło umieścić dementorów przy każdym wejściu do zamku. Oczywiście nie będą mieli wstępu na teren szkoły. To już wszystko. Życzę wam smacznego.
Po tych ogłoszeniach na stołach pojawiło się mnóstwo jedzenia. Kiedy wszyscy byli najedzeni, prefekci zabrali ich do dormitoriów. 
Na drugi dzień, ich pierwszą 
lekcją było wróżbiarstwo, które miało się odbyć na nieznanym dla nich piętrze. Przyjaciele przez długi czas wędrowali po zamku szukając odpowiednich drzwi. W rezultacie ledwo zdążyli na lekcję. Kiedy wspięli się po drabinie i usiedli na swoich miejscach, poczuli odurzający zapach i przy kominku pojawiła się kobieta w sukni w cekiny.
- Witajcie na waszej pierwszej lekcji wróżbiarstwa. Tutaj nauczycie się przepowiadać przyszłość - mówiła tajemniczym głosem. - Jestem profesor Trelavney. Dzisiaj nauczymy się wróżyć z fusów od kawy.
Każdy chwycił swoją filiżankę i wypił całą jej zawartość. Napój był okropny. Zaczęli wróżyć. Okazało się to bardzo trudne, gdyż pozostałości z kawy nie przypominały im niczego. Hermiona i Laura jakoś dawały sobie radę, ale Ron i Harry nie mieli pojęcia co oznaczają te kształty. Widząc to profesor Trelavney podeszła do nich i wzięła filiżankę Harry'ego. Nagle zamarła i zrobiła taką minę, jakby zobaczyła coś strasznego.
- Tutaj jest... ponurak! Widmowy pies, co oznacza omen śmierci! - krzyknęła przeraźliwie, na co cała klasa się wzdrygnęła. - Masz też czaszkę co oznacza niebezpieczeństwo i pałkę, co oznacza atak. Masz także przecięty księżyc, czyli niedługo, coś stanie się osobie, na której ci zależy. Mój drogi chłopcze... tak mi przykro. To z pewnością nie jest szczęśliwa filiżanka.
- Laura ma to samo! - krzyknęła Lavender, która spojrzała po kryjomu do jej filiżanki.
Pani Trelavney podbiegła do niej i zabrała jej filiżankę przyglądając się jej uważnie.
-  Taaak - zamyśliła się szepcząc coś pod nosem, co brzmiało jak ostrzeżenie. 
- Pani chyba zwariowała! - wybuchła niespodziewanie Hermiona. - Nie będzie pani wmawiać moim przyjaciołom, że niedługo umrą!
Po czym wstała i wyszła z sali.
- Myślę, że na tym zakończymy zajęcia - odpowiedziała profesor Trelavney i usiadła na swoim fotelu. 
Kiedy wszyscy wyszli Laura, Harry i Ron zdziwieni reakcją Hermiony poszli ją poszukać. Zastali ją w salonie za stertą książek. Już mieli do niej podchodzić, kiedy przed nimi przemknął Parszywek, a za nim Krzywołap. Ron krzyknął i rzucił się na szczura, żeby go uratować. Jak go złapał to władował go do kieszeni na brzuchu i posłał wściekłe spojrzenie Hermionie, która podnosiła olbrzymiego kota.
Kiedy Hermiona zaniosła Krzywołapa
do dormitorium, przyjaciele zasiedli do lekcji. Hermiona miała ich najwięcej, gdyż zapisała się na więcej przedmiotów. Harry i Ron dziwili się, jak udaje jej się je zaliczać, bo niektóre zajęcia miała w tym samym czasie. Ona jednak nie chciała im powiedzieć, jak to robi. Tylko Laura wiedziała.

sobota, 12 grudnia 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 39

Wlokąc za sobą kufry, mijali 
 kilkanaście przecznic, zanim osunęli się na niski murek przy Magnoliowym Łuku, dysząc ze zmęczenia. Siedzieli tam nieruchomo, wciąż drżąc z oburzenia i wsłuchując się w gwałtowne bicia serca. Po dziesięciu minutach siedzenia na ciemnej ulicy ogarnęło ich jednak nowe uczucie: panika. Z którejkolwiek strony by na to spojrzeć, jeszcze nigdy nie znaleźli się w tak parszywym położeniu. Byli zagubieni, zupełnie nie wiedzieli dokąd pójść. Nagle usłyszeli jakiś szelest za plecami. Odwrócili się i zobaczyli w świetle latarni jakieś zwierze. Nie do końca wiedzieli co to jest. Było duże jak niedźwiedź, ale bardziej przypominało wilka. Wydawało im się, że zaczyna się do nich zbliżać. Porwali się na nogi i wyciągnęli różdżki przed siebie. Zaczęli się cofać wraz z stworzeniem o przerażających oczach idącym w ich stronę. Nagle potknęli się o kufry i upadli na jezdnię. Usłyszeli trąbienie i dążące ku nim światła reflektorów. Szybko się podnieśli. Pojazd zatrzymał się z ogromnym piskiem. Był to dwupiętrowy autobus. Rodzeństwo spojrzało na siebie i za siebie. Przerażającego zwierzęcia już nie było. Odetchnęli z ulgą. W drzwiach autobusu stał chłopak w uniformie.
- Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza, nadzwyczajnego środka transportu dla czarownic i czarodziejów zagubionych w świecie mugoli. Wystarczy machnąć ręką, która ma moc, i wejść do środka, a zawieziemy państwo, dokąd sobie zażyczą. Nazywam się Stan Shunpike i tej nocy będę państwa przewodnikiem.... Co wy tu właściwie robicie?
Spojrzał na rozdarte dżinsy Harry'ego i pobrudzoną spódniczkę Laury. 
- Przewróciliśmy się - odpowiedzieli.
- A po jakiego grzyba?
- Nie zrobiliśmy tego umyślnie - odpowiedział Harry, trochę urażony.
- Jak się nazywacie?
Harry szybko przygładził sobie grzywkę, a Laura udawała, że się drapie po czole aby zakryć bliznę. Robili to tylko dlatego, że wiedzieli, iż ich ściga Ministerstwo Magii i nie chcieli im tego ułatwiać. - Neville Longbottom i... Hermiona Granger - wypalił Harry, mówić pierwsze nazwiska jakie mu przyszły do głowy. - Więc... więc ten autobus... Mówiłeś, że można nim dojechać wszędzie?
- No jasne - odpowiedział z dumą Stan. - Dokąd zechcecie, grunt, żeby to było na lądzie. Pod wodom kursujemy. Wy... - dodał, patrząc na rodzeństwo podejrzliwie - machnęliście na nas, no nie?
- Tak - rzekła szybko Laura. - Słuchaj, a ile kosztuje do Londynu?
- Jedenaście syki za osobę - odpowiedział Stan - ale jak dopalicie po czternaście, to dostaniecie gorącej czekolady, a za piętnaście kopsnę wam dodatkowo butlę gorącej wody i dwie szczoteczki do zębów. W dowolnym kolorze.
Harry zaczął grzebać w kufrze, wyciągnął sakiewkę i wysypał kilka srebrnych monet na wyciągniętą rękę Stana. Potem wtaszczył z nim po stopniach autobusu kufry i klatkę Hedwigi. W środku nie było foteli; zamiast nich przy zasłoniętych firankami oknach stało z pół tuzina mosiężnych łóżek. Nad każdym paliła się świeca w uchwycie, oświetlająca pokryte boazerią ściany. Na jednym leżał drobny czarodziej w szlafmycy.
- To będą wasze - szepnął Stan, wsuwając kufry pod łóżka, tuż za facetem, który siedział w fotelu za kierownicą. - A to nasz kierowca, Ernie Prang. Ern, to jest Hermiona Granger i Neville Longbottom.
Ernie Prang, starszawy czarodziej w okularach o bardzo grubych szkłach, kiwnął głową do rodzeństwa, którzy nerwowo próbowali zakryć blizny na czołach. Nagle rozległ się głośny huk i pojazd ruszył z niesamowitą prędkością, zwalając Laurę i Harry'ego z nóg. Spojrzeli przez okno. Mknęli już całkiem inną ulicą niż przed chwilą.
- Mugole nie widzą tego autobusu? - zapytała Laura.
- Mugole? - powtórzył Stan z pogardą. - Mugole nic nie kumają. Nie potrafią patrzyć. Nie potrafią słuchać. To tumany.
- Lepiej obudź panią Marsh, Stan - odezwał się Ernie. - Za minutę będziemy w Abergavenny.
Stan minął łóżka rodzeństwa i wspiął się na górę po wąskich drewnianych schodkach. Laura i Harry wciąż spoglądali przez okno, czując się coraz bardziej niepewnie. Ernie sprawiał wrażenie, jakby nie za bardzo wiedział, do czego służy kierownica. Nacisnął hamulec i wszystkie łóżka poleciały co najmniej o stopę do przodu. Po schodach zeszła drobna staruszka i wyszła ze Stanem przez drzwi. Autobus znowu ruszył z niesamowitą prędkością. Nagle Harry ujrzał "Proroka Codziennego", na którego pierwszej stronie widniała znajoma twarz.
- To on! - krzyknął myśląc o kłopotach jego i siostry. - Pokazywali go w mugolskim dzienniku.
Stan wziął gazetę do ręki i powiedział pełnym pogardą głosem:
- Syriusz Black, parszywy drań. Zabił tylu ludzi i na dodatek swojego przyjaciela - powiedział podając chłopcu gazetę.
Harry rozchylił stronę, aby jego siostra mogła też widzieć.

BLACK WCIĄŻ NA WOLNOŚCI 
Jak dziś potwierdziło Ministerstwo Magii, Syriusz Black, jeden z najgroźniejszych przestępców więzionych w twierdzy Azkabanu, nadal pozostaje nieuchwytny.
"Robimy wszystko co w naszej mocy, by schwytać Blacka" oświadczył dziś rano minister magii, Korneliusz Knot, "i prosimy społeczność czarodziejów, by zachowała spokój".
Niektórzy członkowie Międzynarodowej Federacji Magów krytykują Knota za poinformowanie mugoli o zaistniałym kryzysie.
"Przecież musiałem to zrobić, to chyba oczywiste", powiedział zirytowany Knot. "Black to szaleniec. Stanowi zagrożenie dla każdego, kogo napotka, czarodzieja czy mugola. Premier zapewnił mnie, że nie zdradzi nikomu prawdziwej tożsamości Blacka. I powiedzmy szczerze - kto by mu uwierzył, gdyby to uczynił?".
Mugolom powiedziano, że Black ma broń palną (coś w rodzaju metalowej różdżki, której mugole używają do zabijania innych). Społeczność czarodziejów obawia się jednak, ze znowu może dojść do takiej masakry jak dwanaście lat temu, gdy Black zamordował trzynaście osób jednym przekleństwem.

Rodzeństwo spojrzało w mroczne oczy Syriusza Blacka,a tylko oczy w jego zapadłej twarzy wydawały się żywe. 
Jechali autobusem jeszcze bardzo
długo. Kiedy wszyscy pasażerowie wysiedli, Stan zapytał:
- A was? Gdzie podwieźć?
- Poprosimy do Dziurawego Kotła - odpowiedziała Laura.
Po kilkunastu minutach znaleźli się na miejscu. Stan pomógł im zanieść walizki na chodnik. Nagle stanął jak wryty.
- Co tu przywiało ministra magii?
Laura i Harry odwrócili się i zobaczyli kroczącego w ich kierunku Korneliusza Knota w pelerynie w prążki.
- Lauro! Harry! Jak miło was widzieć - powiedział podchodząc do nich.
- Chwila, chwila. Z całym szacunkiem panie ministrze, ale... - zaczął Stan, ale Knot mu przerwał.
- Tak, to jest rodzeństwo Potter, a teraz przepraszamy, ale musimy już iść.
Laura i Harry byli przerażeni. Wiedzieli, że mają kłopoty. Wzięli swoje kufry i ruszyli za ministrem.
- Ern! Nie uwierzysz! To byli Potterowie! - usłyszeli z oddali głos Stana.
Weszli do Dziurawego Kotła. Za barem stał pomarszczony, bezzębny barman Tom.
- Ma ich pan, panie ministrze! - zawołał. - Podać coś? Piwa? Brandy?
- Dzbanek gorącej herbaty, jeśli łaska - odrzekł Knot i skinął głową do rodzeństwa, a te usiadło.
- Jestem Korneliusz Knot. Minister magii.
Oni dobrze wiedzieli kto to jest, ale nie ujawniali tego, bo wtedy wydałoby się, że posiadają pelerynę niewidkę.
- No, aleście nam napędzili strachu, nie ma co! Uciekać w ten sposób z domu wujka i ciotki! Zacząłem już się bać, że... no, ale jesteście cali i zdrowi, a tylko to się liczy.
Posmarował bułeczki masłem i podsunął Laurze i Harry'emu talerz.
- Jedzcie, wyglądacie jak trzy ćwierci do śmierci. No więc... na pewno się ucieszycie, jak wam powiem, że już sobie poradziliśmy z tym nieszczęśliwym nadmuchaniem panny Marjorie Dursley. Parę godzin temu wysłałem na Privet Drive dwóch przedstawicieli Wydziału Przypadkowego Użycia Czarów. Panna Dursley została nakłuta, a jej pamięć odpowiednio zmodyfikowana. Nie będzie pamiętać o tym niemiłym incydencie. Tak więc wszystko już jest w porządku i nikomu nic się nie stało.
Uśmiechnął się do nich znad filiżanki, jak wujek gawędzący z ulubionymi dziećmi. Oni jednak nie dowierzali własnym uszom, otworzyli usta aby coś powiedzieć, ale nic nie przychodziło im do głowy.
- Aha, boicie się, co na to wszystko wuj i ciotka? - zapytał Knot. - No cóż, nie przeczę, że są bardzo rozeźleni, ale gotowi was gościć w swoim domu w przyszłe wakacje, jeśli tylko pozostaniecie w Hogwarcie na ferie bożonarodzeniowe i wielkanocne.
Harry odchrząknął i przełknął ślinę.
- Zawsze zostajemy w Hogwarcie na Boże Narodzenie i Wielkanoc - powiedział - i nigdy nie wrócimy na Privet Drive.
- No, no, no, jestem pewny, że spojrzycie na to inaczej, kiedy trochę ochłoniecie - rzekł Knot nieco przestraszony. - Ostatecznie to wasza rodzina i wierzę, że... ze w głębi serca jesteście sobie... ee... bardzo bliscy. Tak więc pozostaje nam tylko ustalić, gdzie spędzicie dwa ostatnie tygodnie wakacji. Moim zdaniem powinniście sobie wynająć pokój tutaj, w Dziurawym Kotle...
- Niech pan sobie daruje - przerwała mu Laura. - Jaka kara nas czeka?
- Kara?
- Złamaliśmy prawo! Ustawę o ograniczeniu użycia czarów przez niepełnoletnich czarodziejów!
- Ależ moja droga, nie zamierzamy was karać za taką drobnostkę! - zawołał Knot wymachując bułeczką. - To był wypadek! Nie wysyłamy nikogo do Azkabanu za nadmuchanie ciotki!
Ale to nie zgadzało sie zupełnie z dotychczasowym doświadczeniem rodzeństwa z Ministerstwem Magii.
- W zaszłym roku dostaliśmy oficjalne ostrzeżenie tylko dlatego, że pewien skrzat domowy rozbił miskę z ciastem w kuchni naszego wuja! 
- Ale to zależy od okoliczności - powiedział zmieszany Knot. - Tom! Podejdź tu! Zaprowadź proszę Potterów do ich pokoju.
Rodzeństwo nie rozumiejąc postanowienia Ministerstwa, wstało i ruszyło za barmanem, który niósł ich kufry i klatkę Hedwigi. Zaprowadził ich na trzecie piętro i zostawił  w pokoju.
- Nie rozumiem ich - stwierdziła Laura.
- Ja też. Dostaliśmy upomnienie za coś, czego nie zrobiliśmy, a teraz co?
Nie zadręczając się dłużej, postanowili w spokoju zabrać się do prac domowych. Po kilku dniach spędzonych przy nauce, postanowili wybrać się na ulicę Pokątną i kupić wszystkie rzeczy, które przydadzą im się w nowym roku szkolnym. Pewnego dnia kiedy przechodzili obok sklepu z miotłami, Harry zatrzymał się nagle i zaczął wpatrywać się w nową miotłę.
- Błyskawica - przeczytał z plakietki. - Ona jest....
- Bardzo droga, Harry. Chyba bardziej opłaca się kupić nowe szaty i książki niż miotłę. Przecież masz Nimbusa - stwierdziła Laura, a Harry się z nią zgodził.
Ruszyli w stronę Banku Gringotta, aby wypłacić ich pieniądze. 
Kiedy skończyli robić prace
domowe i kupili już wszystko, co im było potrzebne, czas im się dłużył niemiłosiernie. Codziennie przesiadywali w kawiarni na ulicy Pokątnej. Cały czas wyczekiwali przyjazdu Hermiony i Rona. 


 
 
 

sobota, 5 grudnia 2015

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 38

Kiedy następnego ranka
Harry i Laura zeszli na śniadanie, zastali już całą trójkę Dursleyów siedzącą przy kuchennym stole. Gapili się w nowiutki telewizor, który kupili na powitanie Dudley'a, kiedy przyjechał na letnie wakacje. Dudley uskarżał się zawsze, że musi wciąż biegać od lodówki w kuchni do telewizora w salonie. Teraz większość czasu spędzał w kuchni, utkwiwszy swoje prosiakowate oczka w ekranie telewizora, podczas gdy jego pięć podbródków trzęsło się miarowo od nieustannego przeżuwania różnego rodzaju smakołyków. Rodzeństwo usiadło między Dudley'em i wujem Vernonem, potężnym krzepkim mężczyzną o bardzo krótkiej szyi i krzaczastych wąsach. Dursleyowie nie tylko nie złożyli im życzeń urodzinowych, ale nie dali po sobie poznać, że w ogóle zauważyli ich przyjście. Laura i Harry byli jednak do tego przyzwyczajeni. Wzięli sobie po kawałku tosta i spojrzeli na spikera w telewizorze, przekazującego wiadomość o jakimś zbiegłym więźniu.
- ... ostrzega się wszystkich, że Black jest uzbrojony i nadzwyczaj niebezpieczny. A oto specjalny numer telefonu, pod który należy natychmiast zadzwonić, jeśli państwo gdzieś zauważą Blacka...
- Nie musisz nam mówić, że to łotr spod ciemnej gwiazdy! - warknął wuj Vernon, spoglądając znad gazety na zdjęcie więźnia. - Wystarczy spojrzeć na tego nieroba i łachmytę! A te jego włosy!
I spojrzał z odrazą na rodzeństwo, które miało zawsze rozczochrane włosy, które doprowadzały go do szału. W porównaniu z facetem ze zdjęcia, którego wychudzoną twarz otaczała plątanina włosów, sięgających mu aż do pasa, Laura i Harry poczuli się jakby właśnie wyszli od fryzjera. Pojawił się znowu spiker.
- Ministerstwo Rolnictwa i Rybołówstwa oznajmia, że...
- Chwileczkę! - szczeknął wuj Vernon, mierząc spikera wściekłym wzrokiem. - Nie powiedziałeś, skąd ten debil uciekł! I to ma być rzetelna informacja? Ten szaleniec może właśnie w tej chwili przechodzić nasza ulicą!
Ciotka Petunia, która była koścista i miała końską twarz, odwróciła się szybko i wyjrzała przez okno.
- Kiedy oni się nauczą - rzekł wuj Vernon, waląc w stół swoją wielką, purpurową pięścią - że takich typów trzeba od razu wieszać?
- Masz świętą rację - przyznała ciotka Petunia, nadal zerkając do ogródka sąsiadów.
Wuj Vernon dopił herbatę i spojrzał na zegarek.
- No, Petunio muszę iść. Pociąg Marge przyjeżdża o dziesiątej.
Laura i Harry, których myśli błądziły wokół ich pierwszych prezentów urodzinowych, zostali gwałtownie sprowadzeni z powrotem na ziemię.
- Ciotka Marge? - wybełkotali. - On... to ona przyjeżdża?
Ciotka Marge była siostrą wuja Vernona. Choć nie liczyło jej żadne pokrewieństwo z Laurą i Harrym (których matką była siostrą ciotki Petunii), zmuszano ich, by mówił do niej "ciociu". Mieszkała na wsi, w domu z wielkim ogrodem gdzie hodowała buldogi. Rzadko bywała na Privet Drive, ponieważ nie mogła znieść rozstania ze swoimi ukochanymi i drogocennymi psami, ale każde jej odwiedziny zapadały rodzeństwu głęboko w pamięć. Podczas przyjęcia z okazji piątych urodzin Dudley'a ciotka Marge łapała rodzeństwo zakrzywionym końcem laski za nogi, aby im udaremnić wygranie z Dudley'em w komórki do wynajęcia. Parę lat później przybyła na Boże Narodzenie, przywożąc skomputeryzowanego robota dla Dudley'a, a Laurę i Harry'ego obdarzając łaskawie paczką sucharków dla psów. Podczas jej ostatnich wizyt, rok przed tym, jak dostali pierwszy list z Hogwartu, Harry nie chcący nadepnął na łapę jej ulubionego psa. Bestia pognała do ogrodu za Harrym, który ratował się ucieczką na drzewo, a ciotka Marge nie odwołała psa aż do północy. Laura na wszystkie sposoby próbowałą mu wtedy pomóc. Na wspomnienie tego wydarzenia Dudley zawsze zaśmiewał się do łez.
- Marge będzie u nas przez tydzień - warknął wuj Vernon. - A skoro już jesteśmy przy tym tym temacie, musimy ustalić kilka spraw, zanim pojadę po nią na dworzec. 
Dudley zachichotał i przestał się gapić w telewizor. Przyglądanie się, jak wuj Vernon znęca się nad Harrym i Laurą, należało do jego ulubionych rozrywek. 
- Po pierwsze - zagrzmiał wuj Vernon - będziecie się do ciotki Marge odzywać cywilizowanym językiem. 
- Dobrze, wuju - powiedziało rodzeństwo - ale pod warunkiem, że ona będzie się tak odzywać do nas.
- Po drugie - ciągnął wuj Vernon - Marge nie wie nic o waszej nienormalności, więc nie życzę sobie żadnych... żadnych dziwactw podczas jej pobytu. Macie się zachowywać jak należy, zrozumieliście?
- Jeśli tylko ona będzie się tak zachowywać - wycedzili przed zaciśniete zęby.
- Po trzecie - ciągnął wuj, łypiąc groźnie na rodzeństwo swoimi małymi świńskimi oczkami - powiedzieliśmy dzisiaj Marge, że jesteście w Ośrodku Wychowawczym Świętego Brutusa dla Młodocianych Recydywistów.
- Co?! - krzyknęli równocześnie.
- I macie się trzymać tej wersji, jeśli nie chcecie mieć poważnych kłopotów - warknął wuj Vernon.
Rodzeństwo siedziało, blade i wściekłe, wpatrując się w wuja Vernona i nie wierząc własnym uszom.
- No, Petunio - powiedział wuj, podnosząc się z trudem - jadę na dworzec. Chcesz się ze mną przejechać, Dudziaczku?
- Nie - odpowiedział Dudley, którego uwagę ponownie pochłonął telewizor.
- Dudzio musi się wystroić dla swojej ciotuni - powiedział ciotka Petunia, gładząc jego jasną, szczeciniastą czuprynę. -Mamusia kupiła mu śliczną nową muszkę.
Wuj Vernon poklepał Dudley'a po tłustym ramieniu.
- No to na razie.
Laura nagle wstała, chwyciła Harry'ego za nadgarstek i pobiegła w stronę frontowych drzwi.
- Was nie zabieram - warknął wuj Vernon, kiedy ich zobaczył.
- Ani nam to w głowie - odpowiedział chłodno Harry, rozumiejąc już o co  chodzi siostrze. - Chcielibyśmy tylko o coś zapytać.
Wuj Vernon spojrzał na nich podejrzliwie.
- Na trzecim roku w Hog.... w naszej szkole możemy czasami pojechać do takiej wioski...
- No to co?
- Musimy mieć podpis opiekuna na pozwoleniu - wypaliłą Laura.
- A niby dlaczego miałbym to podpisać?
- No bo - zaczęła dziewczynka, starannie dobierając słowa - będzie nam dość trudno przez cały czas udawać przed ciotką Marge, że jesteśmy w tym Świętym Jak mu tam...
- W Ośrodku Wychowawczym Świętego Brutusa dla Młodocianych Recydywistów! - ryknął wuj Vernon, a rodzeństwo ucieszyło się, bo w tym wrzasku usłyszeli nutę paniki.
- No właśnie - powiedział Harry, patrząc spokojnie na purpurową twarz wuja Vernona. - Tyle do zapamiętania. No i musiałoby to brzmieć przekonująco, prawda? A jeśli coś nam się niechcący wypsnie?
- TO WAM TE BZDURY WYBIJĘ Z GŁÓW! - ryknął wuj, podchodząc do nich z podniesioną ręką.
Ale oni trzymali się dzielnie.
- Wybicie nam tych bzdur z głów nie sprawi, że ciotka Marge zapomni o tym, co możemy jej powiedzieć - rzekła Laura ponuro.
- Ale jeśli wuj podpisze nam te pozwolenie - dodał Harry - to przysięgamy, że nie zapomnimy, w jakiej szkole mamy być i będziemy się zachowywać jak mug... jak normalni ludzie i w ogóle.
Laura i Harry byli pewni, że wuj Vernon złapał przynętę, choć zęby miał nadal obnażone, a żyła na skroni pulsowała mu groźnie.
- Dobra - warknął w końcu. - Podczas całego pobytu Marge będę wam się uważnie przyglądał. Jeśli się zachowacie przyzwoicie i nie bąkniecie, do jakiej szkoły naprawdę uczęszczacie, podpiszę wam ten głupi formularz.
Odwrócił się, otworzył drzwi, wyszedł i zatrzasnął je za sobą z taką siłą, że wyleciała jedna z szybek nad drzwiami. Rodzeństwo nie wróciło do kuchni. Poszli na górę do swojej sypialni. Jeśli mają się zachowywać jak prawdziwi mugole, powinni zacząć od razu. Powoli i z ponurą miną zebrali wszystkie prezenty i kartki urodzinowe i schowali je pod obluzowaną deskę podłogi. Potem Harry podszedł do klatki Hedwigi. Errol sprawiał wrażenie, jakby odzyskał siły; on i Hedwiga spali sobie smacznie, ukrywszy łepki pod skrzydłami.
- Hedwigo - powiedział smętnie chłopiec - musisz się wynieść na tydzień. Leć z Errolem. Ron się tobą zaopiekuje. Laura napisze mu kilka słów wyjaśnienia. I nie patrz tak na nas. To nie nasza wina. To jedyny sposób, żebyśmy mogli zwiedzić Hogsmeade z Ronem i Hermioną.
Dziesięć minut później Errol i Hedwiga (z liścikiem do Rona przywiązanym do nóżki) wylecieli przez okno i wkrótce zniknęli z pola widzenia. Rodzeństwo zeszło na dół, żeby powitać gościa. Na stole stała galareta ciotki Petunii. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otwórzcie! - krzyknęła ciotka, poprawiając Dudley'owi muszkę.
Laura i Harry, czując wielką kulę lodu na żołądkach, otworzyli drzwi. Na progu stała ciotka Marge, bardzo podobna do wuja Vernona: wielka, tęga, z purpurową twarzą, miała nawet wąsy, choć nie tak krzaczaste jak on. W ręku trzymała olbrzymią walizę, a pod pachą starego i ponurego buldoga. 
- Gdzie jest mój Dudziaczek?! - ryknęła. - Gdzie jest moje pimpi-bimpi?
Pojawił się Dudley, kołysząc tłustym zadkiem jak kaczka. Jasne włosy miał gładko przylizane, a spod kilku podbródków ledwo było widać muszkę. Ciotka Marge cisnęła walizkę prosto w brzuch Harry'ego, pozbawiając go tchu, objęła Dudley'a jedną ręką i cmoknęła głośno w policzek. Laura i Harry dobrze wiedzieli, że Dudley godzi się na te uściski i całusy tylko dlatego, że spodziewa się dobrej zapłaty. I rzeczywiście, gdy go puściła, ściskał już w dłoni dwudziestofuntowy banknot.
- Petunio! - powiedziała i ruszyła w stronę ciotki.
- Marge, herbatki, co? - zapytała. - A co dla Majcherka?
- Majcher napije się herbatki z mojego spodeczka - odpowiedziała ciotka Marge i wszyscy ruszyli do kuchni, pozostawiając Laurę i Harry'ego z walizką w przedpokoju. Oni nie mieli jednak do nich żalu; dobry był każdy powód, by być z dala od ciotki Marge, więc zaczęli bardzo powoli wciągać walizkę do salonu. Kiedy wrócili na stole stała butelka Brandy, kieliszki i herbata. Przysiedli się niechętnie do stołu.
- Marge, kto się opiekuje twoimi pieskami? - zapytała ciotka Petunia.
- Och, namówiłam pułkownika Fubstera. Jest na emeryturze, więc dobrze mu to zrobi, jak będzie mieć jakieś zajęcie. Ale nie miałam serca zostawiać biednego Majcherka. Usycha z tęsknoty, gdy go opuszczam.
Nagle Majcher spojrzał an Harry'ego i Laurę i zaczął warczeć, co zwróciło uwagę ciotki Marge na rodzeństwo.
- A to wy! - szczeknęła. - Więc wciąż tutaj jesteście?
- Tak - przyznali.
- Nie mówcie takim niewdzięcznym tonem - warknęła ciotka Marge. - Powinniście być wdzięczni Vernonowi i Petunii za to, że was tu trzymają. Ja bym tego nie zrobiła. Gdyby was podrzucono na mój próg, oddałabym was natychmiast do sierocińca.
Harry już chciał coś odpowiedzieć, ale zmusił się jedynie na krzywy uśmiech.
- Nie chichocz pod nosem, jak do ciebie mówię! - zagrzmiała ciotka Marge. - Gdzie ich umieściłeś, Vernon?
- W Świętym Brutusie - odpowiedział szybko. - To renomowany ośrodek wychowawczy specjalizujący się w beznadziejnych przypadkach.
- Rozumiem. Czy używają tam rózgi?
- Eeee...
Wuj Vernon energicznie pokiwał głową za plecami ciotki Marge.
- Tak - odpowiedziała szybko Laura, pamiętając ich umowę dodała: - Bez przerwy.
 - To wspaniale - ucieszyła się ciotka Marge. - Nie mogę słuchać tych wszystkich mędraków mówiących o szkodliwości bicia. A często was biją?
- O, tak - ospowiedział Harry. - Nieustannie.
- Nie podoba mi się jednak twój ton, chłopcze - powiedziała i sięgnęła po butelkę brandy i nalała sobie do połowy kieliszka.
- Nie powinniście obwiniać siebie za to, że te dzieci wyrosły na noś takiego, Vernonie - oświadczyła. - Jeśli coś gnije od wewnątrz, nic na to nie poradzisz.
Laura i Harry starali się skupić na jedzeniu, ale ręce im zadrżały ze złości. Pamiętaj o formularzu, powtarzali sobie w duchu. Myśl o Hogsmeade. Nic ni mów. Nie daj się wyprowadzić z równowagi...
Ciotka Marge wzięła łyk z kieliszka.
- To jedna z podstawowych reguł wychowania - powiedziała. - U psów widać to bardzo wyraźnie. Jak z suką jest coś nie tak, to i szczeniaki będą do niczego... 
W tym momencie kieliszek, który trzymała w ręce, roztrzaskał się z wielkim hukiem. Kawałki szkła poleciały we wszystkie strony, a ciotka Marge zaczęła pluć i mrugać powiekami, po jej wielkiej twarzy spływały strużki krwi.
- Marge! - wrzasnęła histerycznie ciotka Petunia. - Marge, nic ci nie jest?
- Nie martw się - warknęła siotka Marge, ocierając twarz serwetką. - Musiałam za mocno ścisnąć. Kiedyś zrobiłam to samo przy pułkowniku Fubsterze. Nie przejmuj się, Petunio, ja mam naprawdę krzepę...
Ale ciotka Petunia i wuj Vernon wpatrywali się podejrzliwie w Laurę i Harry'ego, więc postanowili zrezygnować z dokończenia deseru. Ciotka Marge sięgnęła po kolejny kieliszek i znowu nalała sobie do pełna.
- Mmmmm - zamruczała ciotka Marge, oblizując swoje wargi. - Pyszne! Przepraszam. Lubię sobie popatrzeć na zdrowego chłopaka - dodała mrugając do Dudley'a. - Wyrośniesz na prawdziwego mężczyznę, Dudziaczku, jak twój ojciec. Tak, łyknę sobie jeszcze odrobinkę brandy, Vernonie... Taaak.... Ale ten tutaj....
Wskazałą brodą na Harry'ego, a ten poczuł niemiły skurcz w żołądku. 
- Ten wygląda okropnie. Jakiś mizerny, karłowaty. Tak jak jego siostra. To samo bywa z psami. W zeszłym roku kazałam pułkownikowi Fubsterowi jednego utopić. Był mały jak szczurek. Słabowity. Niedorobiony.
Laura i Harry starali się usilnie przypomnieć sobie strony z ich ulubionych książek.
- A to wszystko polega na złej lub dobrej krwi - ciągnęła ciotka Marge. - Zła krew zawsze się w końcu ujawni. Oczywiście nie chcę powiedzieć niczego złego o twojej rodzinie Petunio - poklepała kościstą rękę ciotki Petunii swoją szeroką łapą - ale zgodzisz się ze mną, że twoja siostra byłą czarną owcą. To się zdarza w najlepszych rodzinach. No i zadała się z tym nicponiem, a rezulaty siedzą teraz przed nami.
Rodzeństwo wbiło wzrok w swoje talerze, a w uszach zaczęło im dziwnie dzwonić. Próbowali oddalić się stąd myślami, ale głos ciotki Marge wirował im w mózgach jak jeden ze świdrów wuja Vernona.
- Ten Potter... - powiedziała głośno ciotka Marge, biorąc butelkę brandy. - Nigdy nie mówiliście, czym on się zajmował.
Wuj Vernon i ciotka Petunia zrobili takie miny, jakby na stole położono odbezpieczony granat. Nawet Dudley oderwał się na chwilę od ciasta, żeby wlepić oczy w swoich rodziców.
- On... nie pracował - mruknął wuj Vernon, zerkając z ukosa na Laurę i Harry'ego. - Był bezrobotny.
- Tego się spodziewałam! - ucieszyłą się ciotka Marge, przełykając wielki haust brandy i ocierając sobie podbródek rękawem. - Bezużyteczny, leniwy darmozjad bez kąta w banku, który...
- Nasz ojciec nie był darmozjadem - Laura i Harry powiedzieli nagle.
Zapadła cisza. Harry cały dygotał, a Laura ledwo co się powstrzymywała. Jeszcze nigdy nikt tak ich nie rozwścieczył.
- WIĘCEJ BRANDY! - ryknął wuj Vernon, blady jak ściana. Wylał wszystko, co pozostało w butelce, do pękatego kieliszka ciotki Marge. - A wy, idźcie do łóżka... Zjeżdżajcie, ale już!
- Nie, Vernonie - oświadczyła stanowczo ciotka Marge i czknęła. Podniosła ręką i utkwiła nabiegłe krwią oczy w rodzeństwu. - No, proszę, mówcie dalej. Jesteście dumnie ze swoich rodziców, tak? Z rodziców, którzy pozabijali się w wypadku samochodowym, bo byli, jestem tego pewno, pijani...
- Nasi rodzice nie zginęli w żadnym wypadku samochodowym! - krzyknęli, zrywając się na równe nogi.
- Zginęli w wypadku samochodowym, wy nieznośne wyrostki, i zostawili was na utrzymaniu swoich przyzwoitych, ciężko pracujących krewnych! - wrzasnęła ciotka Marge, opluwając cały stół. - Jesteście niedorozwiniętymi, niewdzięcznymi ga...
I nagle urwała. Przez chwilę wydawało się, że zabrakło jej słów, że rozdyma ją trudna do opisania wściekłość - ale na tym się skończyło. Jej wielka czerwona twarz zaczęła puchnąć, oczy wyalzły z orbit, usta zacisnęły się tak, że nie mogła nawet pisnąć... W następnej sekundzie kilka guzików jej tweedownego żakietu wystrzeliło w powietrze i roztrzaskało o ściany... Nadęłą się jak olbrzymi balon, brzuch jej wysadziło na wierzch, a każdy z palców spuchł jak salami...
- MARGE! - ryknęli jednocześnie wuj Vernon i ciotka Petunia, kiedy ciało ciotki Marge oderwało się od krzesła i zaczęło unosić ku sufitowi. Teraz zrobiła się zupełnie okrągła, wyglądała jak olbrzymia dynia ze świńskimi oczkami, z której sterczały dziwaczne ręce i nogi, i uniosiła się coraz wyżej, wydając z siebie krótkie, zduszone kwiki. Majcher zaczął ujadać jak szalony.
- NIEEEEEEEE!
Wuj Vernon złapał ciotkę Marge za nogę i próbował ściągnąć ją z powrotem, ale niewiele brakowało, a sam oderwałby się od podłogi. W chwilę później Majcher skoczył i zatopił kły w nodze wuja Vernona. Laura i Harry wypadli z jadalni, zanim ktokolwiek zdołał ich zatrzymać. Laura pobiegła na górę po swoje rzeczy, a Harry podbiegł do komórki pod schodami. Drzwi otworzyły się same, gdy tylko wyciągnął ku nim rękę. W ciągu kilku sekund zawlókł ich kufry pod frontowe drzwi. Laura akurat zeszła i przyniosła poszewkę pełną książek i prezentów urodzinowych oraz klatkę Hedwigi. W tej samej chwili wuj Vrernon wypadł z jadalni. Spodnie miał poszarpane i poplamione krwią. 
- WRACAJCIE MI TU NATYCHMIAST! - ryknął. - WRACAJCIE I PRZYWRÓĆCIE JEJ NORMALNĄ POSTAĆ!
Ale Harry nie panował już nad atakiem szału, który go ogarnął. Jednym kopniakiem otworzył kufer, wyciągnął swoją różdżkę i wycelował nią w wuja Vernona. Laura wrzuciła rzeczy do kufra i także wyciągnęła różdżkę.
- Zasłużyła na to - powiedział Harry, oddychając bardzo szybko. - Zasłużyła na to, co dostała. A ty trzymaj się z dala od nas.
Laura otworzyła drzwi.
- Odchodzimy. Mamy już tego dość.
I w następnej chwili szli już ciemną, 
cichą uliczką, wlokąc za sobą dwa ciężkie kufry. Harry trzymał klatkę Hedwigi pod pachą.