środa, 17 lutego 2016

"Harry Potter i ja".

ROZDZIAŁ 52

 Przez ułamek sekundy rodzeństwo
rozważało możliwość ucieczki, ale stwierdzili, że nie mieliby najmniejszych szans. Byli otoczeni. 
- Chyba was nauczono, jak się pojedynkuje? - zapytał w ciemności Voldemort, a jego czerwone oczy zabłysły w ciemności.
Harry przypomniał sobie, jakby to w przeszłym życiu, Klub Pojedynków w Hogwarcie, do którego uczęszczał krótko dwa lata temu. Czego się tam nauczył? Zaklęcia rozbrajającego, Expelliarmus, a cóż mogłoby mu teraz dać? Nawet gdyby zdołał wytrącić Voldemortowi różdżkę z ręki, to przecież ze wszystkich stron otaczali ich śmierciożercy. Jedyną nadzieję wiązał z Laurą, która była najlepsza z zaklęć i obrony przed czarną magią.
- Proponuję, stoczyć najpierw walkę z tobą, Harry, a nie z twoją siostrą - zaproponował okrutnym głosem, a chłopiec zauważył, że Laura zaciska rękę na różdżce. Voldemort się zaśmiał. - Nawet walcząc we dwoje na raz, nie macie ze mną szans, ale cóż... wasz wybór.
Harry spojrzał na siostrę. W jej oku pojawiła się wojownicza iskra, ale wiedział, że Laura boi się tak samo jak on. 
- Ukłońmy się sobie - powiedział Voldemort, pochylając się lekko, ale nie spuszczając z nich oczu. - No, dalej, trzeba zachować te wszystkie finezje. Dumbledore byłby z was rad, gdybyście się popisali dobrymi manierami. Pokłońcie się śmierci...
Śmierciożercy wybuchnęli śmiechem. Nikły uśmiech wykrzywił też pozbawione warg usta Voldemorta. Rodzeństwo nie skłoni się przed nim. Nie zamierzali mu pozwolić bawić się ich kosztem, zanim zginą... Nie zamierzali dać mu tej satysfakcji...
- Powiedziałem: ukłońcie się - wycedził Voldemort podnosząc różdżkę.
Poczuli, że kręgosłup wygina im się, jakby go ucisnęła jakaś wielka, niewidzialna ręka. Śmierciożercy zaśmiali się jeszcze głośniej.
- Bardzo dobrze - powiedział cicho Voldemort i ponownie uniósł różdżkę, a ucisk na karku zelżał. - A teraz stańcie przede mną jak godni przeciwnicy, wyprostowani i dumni... Tak jak umierał wasz ojciec... Zaczynamy pojedynek. 
Mimo to, że było ich dwóch na jednego, to i tak Laura i Harry zdawali sobie sprawę, że nie mają zbyt dużych szans. Voldemort jeszcze raz uniósł różdżkę i zanim Harry zdążył cokolwiek zrobić, by się  obronić, zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, tym razem jego ugodziło zaklęcie Cruciatus. Ból był tak silny, tak wszechogarniający, że stracił świadomość...
- Drętwota! - usłyszał głos Laury i zobaczył jak rzuca zaklęcie na Voldemorta.
Ból ustał. Voldemort zaśmiał się kpiąco. Widocznie zaklęcie, która rzuciła dziewczyna nie zadziałało, bo Voldemortowi nic nie było.
Laura pomogła mu wstać. Harry trząsł się tak samo jak Peter kiedy obciął sobie palec.
- Mała przerwa - rzekł Voldemort, wydymając płaskie nozdrza. - Mała przerwa... Boli, co? Nie chcesz, żebym to zrobił jeszcze raz, co, Harry? A może tym razem twoja siostra ponownie poczuje ten ból...
Zaśmiał się tak przeraźliwym głosem, że przez ciała rodzeństwa przeszedł dreszcz. Voldemort ponownie uniósł różdżkę, ale rodzeństwo było już na to przygotowane. Rzucili się w bok na ziemię i przetoczyli poza marmurowy nagrobek ojca Voldemorta i usłyszeli, jak płyta pęka z trzaskiem, ugodzona zaklęciem.
- Nie bawimy się w chowanego - rozległ się cichy, zimny głos, a śmierciożercy znowu wybuchnęli śmiechem. - Przede mną nie możecie się ukryć. Już się zmęczyliście pojedynkiem? Wolicie, żebym go zakończył? No, wychodźcie... wyłaźcie stamtąd i walczcie... To będzie szybkie, może nawet bezbolesne... Nie wiem... nigdy nie umierałem...
Rodzeństwo żałowało, że Voldemort to nie jakiś dementor, którego mogliby pokonać zaklęciem Expecto Patronum. Harry i Laura skulili się za płytą nagrobną. Oto nadszedł koniec. Nie ma żadnej nadziei... nie mogą liczyć na żadną pomoc. I kiedy słyszeli, że Voldemort podchodzi coraz bliżej, wiedzieli tylko jedno, a świadomość tego była ponad strach rozumu: nie umrą, kuląc się tu, jak dzieci bawiące się w chowanego, nie umrą klęcząc u stóp Voldemorta... Umrą wyprostowani, jak ich ojciec, umrą, próbując się bronić, nawet jeśli żadna obrona nie jest możliwa... A co najważniejsze... zginą razem. 
Zanim Voldemort zdążył wychylić
swoją płaską głowę poza płytę nagrobną. Laura i Harry wstali, ścisnęli mocno różdżki, wyciągnęli je przed siebie i wyszli zza płyty, stając naprzeciwko Voldemorta. Lecz Voldemort był przygotowany. Kiedy rodzeństwo krzyknęło: "Expelliarmus!", Voldemort krzyknął: "Avada Kedavra!" Z różdżki Voldemorta trysnął strumień zielonego światła i w tej samej chwili z różdżek rodzeństwa wystrzelił czerwony, łącząc się w jeden gruby promień. Zderzyły się w powietrzu pomiędzy nimi i nagle Laura i Harry poczuli jakby ich różdżki wibrowały. Palce zacisnęły im się na nich tak, że nie mogliby ich puścić nawet, gdyby chcieli... Promień światła - już ani nie czerwony, ani nie zielony, tylko ciemnozłoty - połączył ich różdżki i rodzeństwo, śledząc jego bieg, zobaczyli ze zdumieniem, że długie, białe palce Voldemorta również zacisnęły się na różdżce, która dygotała i wibrowała.
A potem - nagle, niespodziewanie - poczuli jak ich stopy odrywają się od ziemi. Rodzeństwo i Voldemort wznosili się w powietrze, a ich różdżki nadal były połączone strumieniem migocącego światła. Poszybowali z dala od grobu ojca Voldemorta i wylądowali gładko poza grobami... Śmierciożercy krzyczeli, pytali Voldemorta co mają robić, zbliżali się tworząc wokół nich nowy krąg... wąż wił się między ich stopami... Niektórzy wyciągali różdżki... 
Złota nić łącząca rodzeństwo i
Voldemorta rozszczepiła się. Choć ich różdżki nadal były nią połączone, wytrysnęło z niej tysiąc nowych promieni, wznosząc się nad nimi świetlistymi łukami, krzyżując się wokół nich, aż w końcu znaleźli się w złotej sieci o kształcie kopuły, w klatce ze złotych promieni, poza którą krążyli jak szakale śmierciożercy, a ich krzyki były jakoś dziwnie stłumione...
- Nie róbcie nic! - wrzasnął do nich Voldemort, a Laura i Harry zobaczyli, że jego czerwone oczy rozjarzyły się ze zdumienia, zobaczyli, że Czarny Pan usiłuje przerwać nić światła, wciąż łączącą ich różdżki. Rodzeństwo jeszcze mocniej zacisnęło palce na różdżkach, złapali je obiema dłońmi... Złota nić nie pękła... wciąż ich łączyła... 
- Nie róbcie nic, póki wam nie rozkażę! - krzyknął Voldemort.
A potem rozbrzmiał jakiś cudowny, nieziemski dźwięk... Napływał z każdej nici utkanej ze światła pajęczyny, która wibrowała wokół rodzeństwa i Voldemorta. Był to dźwięk, który Harry i Laura od razu rozpoznali, choć słyszeli go tylko raz w życiu... Śpiew feniksa... Była to dla nich pieśń nadziei, najcudowniejsza i najmilsza muzyka, jaką kiedykolwiek słyszeli. Poczuli się tak, jakby rozbrzmiewała w nich samych, a nie wokół, jakby łączyła ich z Dumbledore'em, jakby przyjaciel szeptał im do uszu:
Nie przerywajcie połączenia.
Wiem, odpowiedzieli muzyce, wiem, że nie mogę do tego dopuścić. Laura i Harry spojrzeli na siebie i się lekko uśmiechnęli. Nie są sami. Są razem co czyni ich silniejszymi. Muszą tylko w siebie wierzyć... muszą współpracować. Ich różdżki zaczęły wibrować coraz mocniej, promień łączący ich z Voldemortem zmienił się: teraz ślizgały się po nim wielkie paciorki światła... Paciorki zaczęły spływać od Voldemorta ku nim... Ich różdżki zadygotały wściekle... Kiedy pierwszy paciorek światła zbliżył się do końców różdżek rodzeństwa, drewno pod ich palcami rozgrzało się, jakby za chwilę miały z niego wystrzelić płomienie. Im bliżej była kulka światła, tym silniej wibrowały różdżki. Bali się, że różdżki tego nie wytrzymają i roztrzaskają się pod palcami...
Damy radę, pomyśleli, jesteśmy tutaj razem... damy radę. Skupili każdą cząsteczkę woli, jaka im jeszcze pozostała, na zatrzymaniu i cofnięciu świetlistego paciorka w kierunku Voldemorta. W uszach rozbrzmiewała im pieśń feniksa, wytrzeszczyli oczy, utkwione w paciorku... i powoli, bardzo powoli, wszystkie sunące ku nim paciorki zadrżały, zatrzymały się, a potem, tak samo powoli, zaczęły sunąć w przeciwną stronę... Teraz zadygotała różdżka w ręku Voldemorta, a na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, prawie strachu...
Jeden ze świetlistych paciorków drżał
już kilka cali od różdżki Voldemorta... Nie wiedzieli co im to da, ale skupili się tak, jak jeszcze nigdy na niczym się nie skupiali, żeby przesunąć paciorek jeszcze bliżej Voldemorta... bardzo powoli... paciorek przesunął się po złotej nici... zadrżał przez chwilę... aż w końcu połączył się z różdżką... 
Różdżka Voldemorta wrzasnęła
z bólu... Jego czerwone oczy rozszerzyły się w paroksyzmie strachu... Z końca różdżki wystrzelił kłąb gęstego dymu w kształcie ludzkiej dłoni i natychmiast znikną... Widmo dłoni, którą Voldemort wyczarował dla Petera... Jeszcze kilka wrzasków, a potem z końca różdżki zaczęło się wydymać coś o wiele większego, coś szarawego co wyglądało jak kłąb bardzo gęstego, prawie namacalnego dymu. Kiedy zniknął wydawało się, że nic się nie stało. Jednak po chwili rodzeństwo zobaczyło mgliste widmo młodej kobiety o długich włosach. Laura i Harry, którym ramiona drgały przeraźliwie, ujrzeli w niej twarz swojej matki.
- Wasz ojciec zaraz tu będzie - powiedziała cicho. - Chce was zobaczyć. Uda wam się... trzymajcie... nie puszczajcie...
I wtedy pojawił się... najpierw głowa, potem całe ciało... Wysoki mężczyzna o potarganych włosach.  Mglista, utkana z ciemności postać Jamesa Pottera wykwitła z końca różdżki Voldemorta, opadła na ziemię i wyprostowała się. Ojciec podszedł do Laury i Harry'ego, spojrzał na nich i przemówił tak samo odległym głosem, toczącym się jak echo głosem, ale cicho, tak aby nie usłyszał jego słów Voldemort, teraz przerażony, kiedy pojawiły się widma jego ofiar. Oczywiście nie wszystkich, ale tych, które zabił w dniu utracenia mocy.
- Kiedy przerwie się połączenie, pozostaniemy jeszcze tylko przez kilka chwil, ale damy wam czas, na dotarcie do świstoklika. Powrócicie nim do Hogwartu... Rozumiecie?
Rodzeństwo zrozumiało, że świstoklik to ów naszyjnik, przez który się tu pojawili. Nie chcieli opuszczać rodziców, ale nie mieli wyboru.
- Tak - wydyszeli, ściskając z największym wysiłkiem różdżki, które wyślizgiwały im się z dłoni. 
- Zróbcie to teraz - rozległ się szept ich ojca. - Bądźcie gotowi do biegu... zróbcie to teraz...
- TERAZ! - ryknęło rodzeństwo.
Już wiedzieli, że i tak nie utrzymają
różdżek ani chwili dłużej... zebrali resztkę sił i szarpnęli je do góry... złota nić pękła, utkana z promieni klatka znikła, pieśń feniksa umilkła - ale cieniste postacie ich rodziców, nie rozpłynęły się w powietrzu - stanęły przed Voldemortem, osłaniając Laurę i Harry'ego przed jego spojrzeniem...
Rodzeństwo pobiegło tak,
jak jeszcze nigdy w życiu. Popędzili zygzakiem miedzy grobami, czując, jak ścigają ich złowrogie zaklęcia, słysząc jak trafiają w kamienne płyty nagrobne.
- Oszołomcie ich! - usłyszeli krzyk Voldemorta.
Dali nurka za marmurowego anioła, aby uniknąć mknących ku nim promieni czerwonego światła, i zobaczyli, jak koniec anielskiego skrzydła rozpryskał się, gdy ugodziło weń zaklęcie. Ścisnęli mocniej różdżki, chwycili się za ręce i wypadli spoza anioła...
- Impedimento! - krzyknęła Laura, ponad ramieniem celując w biegnących ku nim śmierciożerców. 
Usłyszeli zduszony wrzask i pomyśleli, że Laurze udało się trafić chociaż jednego, ale nie było czasu, by się obejrzeć. Teraz Harry'emu przypomniało się, że te zaklęcie spowalniało ofiary, więc rzucił je tak samo jak jego siostra. Po raz kolejny usłyszeli zduszony wrzask. 
- Z drogi! Ja ich zabiję! Są moi! - ryknął Voldemort.
Rodzeństw było już blisko naszyjnika, lecz nie na tyle, żeby zdążyć go złapać. 
- Accio! - zawył Harry, celując różdżką w naszyjnik.
Usłyszeli pełen wściekłości wrzask
Voldemorta i w tym samym momencie poczuli szarpnięcie w okolicach pępka. Świstoklik zadziałał - Harry trzymał go za sobą w wirze kolorów i barw, Laura szybowała razem z nim... Wracali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz